Co łączy producenta leków ze sztuką? Kolekcja Jerzego Staraka dostępna dla publiczności

Autor: Luiza Jakubiak • Źródło: Rynek Zdrowia • Dodano: 14 czerwca 2025 14:00
Właściciel Polpharmy, Jerzy Starak, od lat udostępnia publiczności dzieła polskiej sztuki współczesnej ze swojej prywatnej kolekcji. 14 czerwca to otwarcie wystawy formacji artystycznej GRUPPA. Wcześniej była do obejrzenia wystawa obrazów Andrzeja Wróblewskiego.
Wystawa Andrzeja Wróblewskiego (1927-1957) była do obejrzenia przez kilka miesięcy w Spectra Art Space. Wcześniej można było obejrzeć „Szczeliny istnienia” z prezentacją twórczości Teresy Rudowicz i Aliny Szapocznikow. Jeszcze wcześniej m.in. dzieła Jerzego Nowosielskiego i Teresy Pągowskiej. 14 czerwca to otwarcie wystawy formacji artystycznej GRUPPA.
Spectra Art Space powstała w 2012 roku, jako miejsce prezentacji i promocji klasyków polskiej sztuki współczesnej. Źródłem i fundamentem dla głównego programu wystawienniczego jest udostępniona szerokiej publiczności prywatna kolekcja Anny i Jerzego Staraków, która stanowi unikatowy przegląd polskiej sztuki od II połowy XX wieku do czasów obecnych.
Wystawa jest otwarta dla publiczności, dla której może to być jedyny kontakt z dziełami powojennych polskich artystów. Właściciel Polpharmy Jerzy Starak przy prezentacji obrazów współpracuje z kuratorką Anną Muszyńską.
Sztuka współczesna, abstrakcyjna, którą wiele osób omija od razu, bo jest dziwna i często niezrozumiała.
Co mówi o sztuce abstrakcyjnej Romualda Radwańska? - Wiem, że jest trudna w odbiorze. Jeśli chodzi o sztukę abstrakcyjną, gdy mamy z nią do czynienia, to proszę nie zadawać sobie pytania, co to przedstawia? To jest ślepy zaułek - tłumaczy. Jak dodaje nie należy szukać w sztuce abstrakcyjnej jakichkolwiek odniesień do rzeczywistości. - Przed obrazem abstrakcyjnym trzeba zapomnieć o wszystkim, co nas odtacza. To jest doznanie estetyczne, emocjonalne. Przed obrazem trzeba przestać myśleć, czy to jest coś, co widziałam. Oczywiście skojarzenia mogą być różne. I to wolno nam robić. Ale nie szukajmy odpowiedzi, czy to jest to, czy tamto. Czasem po prostu wystarczy swobodna gra kolorów, które się przemieszczają - tłumaczy.
Ideowy bankrutAndrzej Wróblewski urodził się w 1927 roku w Wilnie. Młodzieńcze lata przypadają na okres II wojny światowej. Gdy miał 14 lat w trakcie rewizji przeprowadzanej przez hitlerowców, zmarł na zawał jego ojciec.
Pierwsze studia na historii sztuki odbył w Holandii, w ramach wymiany studenckiej. Jego praca magisterska w dziedzinie historii sztuki dotyczyła rozwoju pejzażu w malarstwie niderlandzkim. Przedłużył pobyt, był m.in. w Niemczech. Podczas tej podróży miał podjąć decyzję, że będzie malarzem.
Po powrocie do Polski podjął drugie studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tam poznał Różewicza, który też studiował historię sztuki. Poznał też Wajdę i wielu innych artystów. Utworzyli koło samokształceniowe.
Tyle że Wróblewski działał w tym kole niecały rok. Był wtedy też bardzo zaangażowany w socjalistyczną rzeczywistość polityczną tamtych czasów. - Trzeba pamiętać, że nawet ludzie dużo starsi od niego ulegli ówczesnej propagandzie. Bo po wojnie ludzie chcieli żyć. Propaganda obiecywała, że będą budować wspaniałą, nową, socjalistyczną Polskę. Trudno się dziwić, że młody człowiek, wykorzeniony zupełnie ze swojego środowiska, który już tak wiele przeszedł, dał się temu uwieść – opowiada Romualda Radwańska.
Szybko jednak przyszło rozczarowanie do ideologii. Napisał wyznania skompromitowanego byłego komunisty. - Był bankrutem ideowym i bardzo boleśnie to przeżywał. To człowiek doświadczony przez życie, który przeżył bardzo dużo w bardzo krótkim czasie. Miał za sobą próby samobójcze, cierpiał na depresję, są też opinie, że cierpiał na chorobę dwubiegunową. Płacił wielką cenę za to wszystko, czym doświadczyło go życie – dodaje kuratorka.
Stoimy przed obrazem. - Pejzaż górski, ostatni widok, jaki widziały oczy Wróblewskiego. Wróblewski w marcu 1957 roku wybiera się z góry. Jeździł w Tatry. Ciągnęło go to, co wszystkich nas ciągnie. Ta wiecznotrwałość, majestat, potęga wielkich gór. Więc on tam jeździł i szedł drogą Balzera, prostą drogą z Zakopanego do Morskiego Oka i tam znaleziono jego ciało. Do dziś nie wiemy, co się stało. Czy to był atak serca czy epilepsji? Nigdy się tego już nie dowiemy. Miał 29 lat. Cokolwiek o Wróblewskim będziemy mówić, jak trudne sprawy będziemy poruszać, to trzeba pamiętać, że mamy do czynienia z bardzo młodym człowiekiem – snuje opowieść o jednym z najwybitniejszych polskich artystów w II połowie XX wieku, Romualda Radwańska, przewodniczka po wystawie i edukatorka w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Wróblewski nie był „pieszczoszkiem” władzy. Grupa samokształceniowa miała raptem jedną niedużą wystawę w Poznaniu. Artyści spotkali się z dużą krytyką, nazwano ich neobarbarzyńcami. Na tej wystawie pokazał między innymi obrazy poświęcone tematowi rozstrzelań, nieodłącznego elementu życia okupowanej przez hitlerowców Polski. To się nie podobało. I był klasowo obcy.
- Dlaczego właściwie kilku malarzy założyło tę grupę? Co oni chcieli malować? W dwóch słowach, co się działo w sztuce tego czasu. Uczelnie były zdominowane przez kolorystów z Komitetu paryskiego. Artyści, którzy przed wojną wyjechali do Paryża, byli pod wrażeniem i wielkim wpływem impresjonistów. Mieli zadanie rozwiązywać obraz po malarsku, były napięcia kolorystyczne, estetyzacja. Jak młodzi ludzie ze swoim bagażem potwornych doświadczeń wojennych mogli się odnaleźć w tym nurcie? – opowiada Romualda Radwańska.
Z drugiej strony był Strzemiński i łódzka awangarda, którzy zajęci byli stosunkami przestrzennymi w obrębie jednego obrazu. To absolutnie nie była droga, którą mogli pójść. I Był jeszcze Kantor i druga grupa krakowska, surrealizm, poezja. Tam też nie było dla nich miejsca. Chcieli malować coś zupełnie innego.
Co chcieli malować? „Chcemy namalować obraz, który pomaga odróżnić dobro od zła. Nie skrywamy przed wami niebezpieczeństw. Przeciwnie, chcemy żebyście pamiętali o wojnie i imperializmie, o bombie atomowej w rękach złych ludzi. Malujemy obrazy przykre, jak zapach trupa. Malujemy i takie, przed którymi poczujecie bliskość śmierci” – zapisek Wróblewskiego brzmiał jak motto grupy.
- To widać w jego obrazach i jest czytelne do dziś. Od 28 grudnia oprowadzam po tej wystawie. W sobotę mamy zawsze ponad 100 osób, a wśród nich mnóstwo osób młodych. Czyli ten język wypracowany przez Wróblewskiego jest niezwykle nośny, komunikatywny. On do nas trafia, trafia też do młodego pokolenia – mówiła Romualda Radwańska.
Dodaje: - Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że Wróblewski był jednym z pierwszych artystów, który zwrócił uwagę na opresję kobiet w czasie konfliktu zbrojnego. Bo też kobiety są pierwszymi ofiarami, są łatwym celem, ze względu na słabość fizyczną, dlatego, że mężczyźni są na froncie. I przede wszystkim ze względu na to, że są z dziećmi. Wojna jest zawsze straszna. Dla kobiety jeszcze straszniejsza, a dla kobiety z dzieckiem niewyobrażalnie straszna. I on to pokazuje. Te mleczne piersi, obfite biodra i dzieci, które tulą do siebie. Dzieci, które często nie przeżyją tego strasznego czasu. Powstają twarze takie jak ta, gdzie widzimy nagie sylwetki kobiet ustawione trochę jak kariatydy, antyczne posągi, na których głowach leżą belki dźwigające stropy. Afiliacja ze starożytną Grecją nadaje tym przedstawieniom wymiar tragedii greckiej.
Sztuka nie powinna więzić- Oczywiście nie można patrzeć na Wróblewskiego tylko w kontekście wojny - mówi edukatorka i prowadzi nas do pięknego aktu, przedstawiającego żonę malarza leżącą na plaży: - Studiowała filologię klasyczną. Pobrali się wcześnie. To jego wielka miłość. Kiedy na obrazie jest piękna kobieta, to zawsze jest to żona Teresa. Na tym obrazie przedstawiona w anturażu lat 50 tych. Leży jak Wenus Tycjana, Vernese lub Velasqueza, jak najpiękniejsze Wenus, które nas zachwycają w muzeach świata. Do tego to kadrowanie z dezynwolturą. Wróblewski buduje głębię i pokazuje innych plażowiczów, ale ich ucina i widzimy tylko fragmenty ich ciał, co zupełnie nie przeszkadza w odbiorze. Do tego świetna kolorystyka.
Kuratorka podkreśla intensywność doznań artysty, których echa są do dziś w jego pracach. Na dowód kieruje nas do kolejnego obrazu. - Zagadkowa praca, bo wygląda na radosną, są kolory, motywy kwiatowe, dekoracyjne, jak u Matissa. Jest ładnie zarysowana sylwetka kobiety. Obok zakochany facet z ręką w kieszeni, co wskazuje na swobody. Moglibyśmy ucieszyć się tą pracą, gdyby nie fakt, że mężczyzna nie ma głowy. I już przestaje być tak radośnie.
- Ta wystawa pokazuje, jak różnorodna jest to twórczość. W tym obrazie jest niezwykle dowcipny – zmierzamy do obrazu „Nagrobek kobieciarza”, na którym pojawiają się damskie, czerwone szpileczki. A tu mamy atmosferę miłosną. Usta pływają jak chmurki. Dama ma podkreślony biust. I obok mężczyzna, który jest zepsuty od środka, ma piekło w środku.
- Patrząc na ten obraz młoda osoba powiedziała mi, że wcale nie musi tak być. Jej ten obraz pokazał, jak skomplikowane są relacje. Dlatego podkreślam, żeby widz czuł się swobodnie przed obrazem. Bo możemy obraz odczytywać w kontekście historycznym, jak ja to zrobiłam. Ale na te prace można popatrzeć zupełnie inaczej. Sztuka nie powinna więzić. Powinniśmy ją czuć. Sztuka nie jest dla historyków sztuki. Jest dla odbiorców. Każdy odbiorca ma prawo znaleźć w pracy co innego. Jeśli na to pozwala, to znaczy, że jest dobra – mówi Romualda Radwańska.
Wystawa otwarta jest codziennie w godz. 10:00 - 18:00 (w środy do 20:00). Wstęp jest wolny. Dodatkowo Fundacja organizuje oprowadzanie po wystawie. Terminy są podaje na stronie starakfoundation.org.
Miejsce: Fundacja Rodziny Staraków | Spectra Art Space, Bobrowiecka 6, Warszawa
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
rynekzdrowia