Ten polski startup ma kosmiczne plany. Zdobył przewagę nawet nad wielkimi firmami

- Spaceform to startup, który pracuje nad przydatną w kosmosie technologią druku 3D. Jego rozwiązania ułatwiają też druk na ziemi - przydadzą się w ochronie zdrowia czy przemyśle narzędziowym.
- Krzysztof Fryzowicz, założyciel firmy, mówi WNP, na czym polega nowatorska technologia i dlaczego wygrywa z dużymi, międzynarodowymi firmami.
- Opowiada też o realiach zakładania startupu deep tech w polskich warunkach. - W tej chwili jest gigantyczny problem z formalnościami - przyznaje. Dodaje, że chodzi np. o VAT.
- - Jeżeli Polska chce naprawdę być graczem znaczącym na rynku kosmicznym, powinna inwestować w nowe obszary związane z kosmosem, a nie w te, które już są rozwinięte w innych krajach - ocenia nasz rozmówca.
- Spaceform zwyciężył w konkursie EEC Startup Challenge 2025 w kategorii "Modern Economy".
Czym zajmuje się Spaceform?
- Jesteśmy startupem, który chce rozwiązać problem produkcji części zamiennych do stacji kosmicznych. Z informacji medialnych wiedzieliśmy, że międzynarodowa stacja kosmiczna ma problemy z naprawami, słyszeliśmy, że jest to jeden z tematów, które poruszają agencje kosmiczne - i europejska, i amerykańska. Postanowiliśmy podejść do rozwiązania tego problemu i stworzyć technologię, która pozwoli na druk 3D części już na orbicie. Przy okazji okazało się, że nasze rozwiązanie jest w stanie też pokonać parę ograniczeń technologii druku 3D na Ziemi.
Mikrograwitacja kontra proszek metaliczny 0:1Mieliście panowie wcześniej do czynienia z technologiami kosmicznymi? Na przykład na studiach?
- Zespół tworzą naukowcy pracujący na uczelni. Kształciliśmy się w takich kierunkach jak inżynieria materiałowa, w której omawiane są często materiały dla kosmosu i ich problematyka, więc dla każdego z nas bardzo ciekawe było badanie zastosowań technologii druku 3D z metali właśnie w tej tematyce. W miarę poznawania tej technologii i wyzwań natrafiliśmy właśnie na problem produkcji na orbicie.
Gdzie w waszym produkcie kryje się innowacja?
- Nie mogę oczywiście zdradzać wszystkiego, bo jesteśmy w trakcie przygotowywania zgłoszeń patentowych. Nasza innowacja, mówiąc ogólnie, polega na sposobie podawania i nakładania proszku metalicznego. Pozwala nam ona na nakładanie warstw w warunkach mikrograwitacji, która jest barierą dla zastosowania innych technologii proszkowych w kosmosie.
Czy technologia jest już gotowa do komercjalizacji?
- W naszej ocenie tak. Udowodniliśmy, że potrafimy skutecznie nadrukować elementy w naszej technologii, czyli realnie rozwiązujemy problem. Mikrograwitacja to naprawdę duże wyzwanie.
Kim są docelowi klienci tego rozwiązania?
- Operatorem Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jest NASA ze wsparciem poszczególnych agencji kosmicznych. Ale dzisiaj już wiadomo, że ISS będzie deorbitowana w najbliższych latach. W jej miejsce wejdą nowe stacje kosmiczne. Tym razem takie stacje nie będą już budowane przez agencje rządowe, ale ich miejsce zajmą stacje komercyjne.
Jednym z takich operatorów jest np. Axiom Space, który już dzisiaj obsługuje loty na ISS – to ona pozwoli się tam znaleźć polskiemu astronaucie. W przyszłości Axiom Space chce wynieść na orbitę własną stację. Takich firm jest więcej, a wszystkie będą potrzebowały części zamiennych i utrzymania operacyjności stacji na orbicie.
Spaceform ma konkurencję rynkową?
- Z tego, co wiemy, na świecie mamy dwóch konkurentów. To są bardzo duże firmy, natomiast my mamy nad nimi istotną przewagę technologiczną.
Oni próbują rozwiązywać ten sam problem, posługując się drukiem z drutu metalicznego. W naszej ocenie zarówno jakość, problematyka, jak i precyzja tego druku jest znacznie gorsza. Dzięki temu, że my posługujemy się proszkiem, możemy oferować wyższą precyzję wydruku. Daje nam to możliwość wyprodukowania bezpośrednio na orbicie dużo większej liczby części, które mogą być funkcjonalne już po wydruku i nie będą wymagać dodatkowego ich wykańczania.
Prowadziliście już pierwsze testy w przestrzeni kosmicznej?
- Póki co mieliśmy bardzo obiecujące wyniki z testowania stabilności nakładanych naszą technologią warstw przy przeciwnej grawitacji. Taki scenariusz jest gorszy niż realne środowisko mikrograwitacji, więc jesteśmy nastawieni pozytywnie. W kolejnym kroku planujemy też przetestować nasz prototyp w lotach parabolicznych – są one organizowane albo w Europie, albo w Stanach Zjednoczonych.

Jakie są wasze długoterminowe cele? Gdzie chcielibyście się znaleźć za 5 lat?
- To dla nas czas na szybki rozwój na rynku naziemnym. Wspominałem już, że przy okazji prac nad drukiem do zastosowań kosmicznych okazało się, że nasza technologia może mieć przewagi też na Ziemi, takie jak druk bez struktur podpierających w parze z możliwością wytwarzania elementów wielomateriałowych. Przewagi te pozwolą nam na wdrożenie naszej technologii m.in. w przemyśle lotniczym, medycznym, narzędziowym czy też automotive.
Natomiast jeśli chodzi o druk w kosmosie, to do końca dekady, chcielibyśmy też przeprowadzić misję pilotażową drukarki już bezpośrednio na orbicie.
W jaki sposób wasz pomysł przekształcił się w działający startup?
- Realizowałem doktorat wdrożeniowy u jednego z naszych obecnych udziałowców, czyli w spółce Progresja. Dzięki możliwościom oferowanym przez firmę byliśmy w stanie zbudować prototyp i zweryfikować pomysł, a także pozyskać kluczowe finansowanie na rozwój technologii w Europejskiej Agencji Kosmicznej. Naszym udziałowcem jest również spółka INNOAGH. Dzięki temu mamy możliwość korzystania z infrastruktury i doświadczeń uczelni.
Dodatkowym wsparciem, w zasadzie kluczowym ze względu na finansowanie, jest też inkubator ESA BIC Poland, które pozwala na rozwój naszej technologii i działania związane z ochroną własności intelektualnej, niezbędnej do uzyskania trwałej przewagi konkurencyjnej.
To duże wsparcie, bo jako startup typu deep tech rozwijamy technologie od zera. To wymaga długotrwałej pracy z urządzeniami, dopracowywania ich. Bliskość uczelni ułatwia nam dostęp do specjalistów z dziedzin takich jak inżynieria materiałowa, automatyka, technologie laserowe czy techniki proszkowe.
Dziś dużo się mówi o komercjalizacji badań naukowych, tworzeniu spin offów z uczelni. Czy system uczelniany temu sprzyja? Czego potrzebowaliby przedsiębiorcy?
- Każdy startup potrzebuje pieniędzy, idealnie by było, gdyby uczelnie miały możliwości udzielania zalążkowego finansowania. Należałoby też uprościć również zasady udostępniania zasobów uczelni, co nie jest proste. W tej chwili jest gigantyczny problem z formalnościami. Ale dzięki takim jednostkom jak INNOAGH jest to możliwe.
Co pan ma na myśli?
W projektach rozwojowych liczy się efekt i to z niego powinno się rozliczać- Nawet udostępnienie laboratorium dla startupu może być problematyczne z punktu widzenia uczelni. Podobnie jak kwestie związane z prawami własności intelektualnej pomiędzy startupem a uczelnią. To są te dwa główne wątki, które koniecznie wymagają dyskusji celem ich dostosowania do warunków, w których startupy muszą operować, zwłaszcza przed pozyskaniem dużego finansowania.
Czy pracując nad projektem, korzystaliście z jakichś grantów Narodowego Centrum Badań i Rozwoju albo innych agencji rządowych?
- Nie i na razie nie planujemy tego robić, co najwyżej postaramy się o udział funduszu VC. Niestety projekty finansowane z funduszy europejskich wymagają dużo administracji i zazwyczaj wkładu własnego z zabezpieczeniem, więc to jest spore obciążenie. One nie są dostosowane do możliwości startupów deep tech we wczesnej fazie rozwoju, choćby ze względu na wymagane poziomy gotowości technologicznej czy też właśnie wkład własny. Do tego trzeba mierzyć się z rygorystycznymi wymaganiami dotyczącymi administracji kosztów, co powoduje potrzebę pilnowania się na każdym kroku. A to utrudnia rozwój.
Gdyby mógł pan zaproponować jakieś uproszczenia ze strony państwa dla startupów. Co by to było?
- W obszarze projektów i dofinansowań to na pewno ograniczenie formalności z administracją kosztów. W projektach rozwojowych liczy się efekt i to z niego powinno się rozliczać takie projekty. Nie z tego, czy zaplanowane wydatki były poniesione w pełni i na przesadnie szczegółowo deklarowane wydatki. To pozwoliłoby na szybsze rozwijanie nowych technologii, bo dałoby większą swobodę w realizacji prac rozwojowych. Gdy rozwija się coś kompletnie nowego, to nie sposób przewidzieć szczegółowo, co dokładnie będzie potrzebne.
Natomiast w obszarze przedsiębiorczości to na pewno słynna już dzisiaj deregulacja, na przykład w obszarze księgowości. Jednym z takich aspektów mógłby być dużo szybszy zwrot podatku VAT bez potrzeby pozyskiwania przychodów, to pierwsza propozycja, która przychodzi mi na myśl. Dzisiaj to trwa około pół roku, to coś, co potrafi utrudnić wydatkowanie grantów. A z punktu widzenia budżetu to nie są duże kwoty.
A jeśli chodzi o politykę wspierania innowacyjności? Dziś dużo się o tym mówi, choćby resort finansów ma przedstawić pomysł na fundusz deep tech.
- Bardzo się cieszę, to dobry kierunek. Ale oczywiście zobaczymy, jak to będzie wyglądać w praktyce. Niestety w funduszach wciąż brakuje wiedzy eksperckiej, która pozwalałaby ocenić realnie szanse rozwoju technologii z obszaru deep tech. Mogę powiedzieć o własnym podwórku - w druku 3D metali nie spotkałem się jeszcze z taką osobą po stronie oceniającej, która rzeczywiście byłaby ekspertem w tej dziedzinie. A to się widzi przez zadawane pytania i niezasadną krytykę. Warto byłoby korzystać z zasobów akademickich do takich celów.
Eksperci są ważni o tyle, że naukowcy myślący nad założeniem startupu rozwijającego nową technologię nie zawsze są dobrzy w komunikowaniu swojej przewagi czy potencjału. To może blokować rozwój niektórych technologii, które mogłyby faktycznie funkcjonować, gdyby ktoś poświęcił czas na dogłębne zrozumienie tematu i ocenienie jego potencjału. Zwłaszcza jeśli mówi się o tym, że startupy powinny szukać niszy rynkowej. Kolejną kwestią jest też akceptacja ryzyka. Jeśli chcemy osiągnąć sukces musi się finansować projekty większego ryzyka, ale dające szanse na realny postęp technologiczny.

Wiele polskich startupów zaczyna za granicą, głównie w Stanach Zjednoczonych. Czy to również kierunek dla Spaceform?
- Wszystko zależy od warunków. Jeśli pojawiłaby się taka możliwość, oczywiście nie wykluczamy takiej ścieżki. Natomiast nie dążymy do tego jakoś specjalnie. Wiadomo, że w USA jest inny dostęp do funduszy, zwłaszcza na wczesnym etapie, gdzie ryzyko jest największe.
Wydaje się, że w Polsce często fundusze inwestują już w momencie, kiedy startup może się skalować. Rozwój technologii, zwłaszcza deep techu, wymaga sporych nakładów właśnie we wczesnym etapie i przez dłuższy okres niż np. w startupach z dziedziny oprogramowania.
Jaką rolę widzicie dla Polski w rozwoju przemysłu kosmicznego?
- Może to zabrzmi jak reklama naszej firmy, ale uważam, że jeżeli Polska chce naprawdę być graczem znaczącym na rynku kosmicznym, powinna inwestować w nowe obszary związane z kosmosem, a nie w te, które już są rozwinięte w innych krajach. Inaczej nieustannie będziemy skupieni na gonieniu stawki, a nie zdobywaniu pozycji lidera.
Bo czy Polska ma szansę wysyłać rakiety wielokrotnego użytku, tak jak Stany Zjednoczone, które to robią dzięki prywatnym funduszom? Wątpię. Czy jest w stanie budować satelity? Tak, ale pytanie jaki ma to sens rynkowy, skoro dookoła jest już dużo krajów i dużo firm, które mają już ogromne doświadczenie w tej dziedzinie. Wydaje mi się, że rolą Polski, jeśli chodzi o przemysł kosmiczny, powinno być szukanie nowych obszarów wykorzystania kosmosu.
Jednym z tych obszarów jest taka działalność jak nasza. Ale są też inne, na przykład górnictwo kosmiczne, mapowanie czy analiza geologiczna planet. To są przykłady obszarów, które faktycznie dają Polsce szansę, by stała się liderem.
Podobne rekomendacje mają też naukowcy zajmujący się sztuczną inteligencją.
- Potrzebna jest lepsza proporcja w alokacji funduszy. Chodzi o to, że jeśli pojawiają się nowe, przełomowe technologie, jak na przykład komputery kwantowe - to środki powinny być łatwiej dostępne dla firm i specjalistów, którzy chcą je rozwijać. Nie chodzi o to, by całkowicie porzucić dotychczasowe tematy, bo choćby mikroczipy to nadal strategiczna dziedzina, w którą także warto inwestować.
Pytanie tylko: czy chcemy kupić gotową fabrykę z zagranicy, czy raczej zainwestować w rozwój własnych, innowacyjnych technologii ich produkcji?
- To, że Stany Zjednoczone i Azja dominują w tej branży, nie oznacza, że nie ma już miejsca na konkurencję. Zawsze istnieje przestrzeń dla innowacji.
Kluczem jest budowanie tych innowacji od podstaw, tutaj, w Polsce. Tak aby możliwe było wypracowanie realnych przewag technologicznych. Zamiast powielać cudze rozwiązania, spróbujmy znaleźć własne, lepsze. Tylko wtedy mamy szansę nie tylko gonić, ale i wyprzedzać konkurencję. Właśnie dlatego powinniśmy inwestować w technologie typu deep tech, które realnie zmieniają reguły gry.
A to właśnie wymaga finansowania na wczesnym etapie rozwoju i dostępu do ekspertów, którzy potrafią rzetelnie ocenić potencjał takich przedsięwzięć.
wnp.pl