WYWIAD - «Wszyscy wnieśliśmy znaczący wkład – i to jest właściwe postępowanie»


Michael Buholzer / Keystone
Przez dziesięć lat Zurich Film Festival (ZFF) znajdował się pod parasolem NZZ. Teraz dom mediowy sprzedaje wydarzenie kulturalne grupie właścicieli kierowanej przez dyrektora festiwalu Christiana Jungena i moderatora Maxa Loonga.
NZZ.ch wymaga JavaScript do ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Panie Jungen, pan i czterech innych kolegów przejmujecie Zurich Film Festival. Jak to się stało?
NZZ szukało kupca od kilku miesięcy. Moim zadaniem było przedstawienie firmy zainteresowanym stronom. Ciągle pytano mnie, czy zostanę dyrektorem. Festiwal taki jak ten w dużej mierze zależy od zaangażowanych osób: kluczowe jest, aby ktoś z dobrymi kontaktami stanął na czele, ktoś, kto może sprowadzić do Zurychu gwiazdę taką jak Kate Winslet. I ktoś, kto jest w stanie również przygotować dobry program. Dlatego niektórzy zachęcali mnie, abym sama się zaangażowała, mówiąc, że jestem twarzą festiwalu. Uważałam, że to dobry pomysł: od dawna interesuję się zostaniem przedsiębiorcą.
Jaki jest Twój udział?
Tego nie ujawniamy, ale mój udział jest największy.
Nie pochodzisz z bogatej rodziny. Czy musiałeś popaść w długi?
Nie dług, ale włożyłem wszystkie oszczędności z tych wszystkich lat. Jestem oszczędną osobą, nie mam żadnych wad, więc sporo zgromadziłem. Fakt, że wszyscy wkładamy własne pieniądze, jest dobrą zachętą: teraz musimy się wysilić, żeby znaleźć nowych sponsorów i darczyńców. I na koniec, liczymy również na większy wkład ze strony sektora publicznego. Do tej pory otrzymaliśmy pół miliona franków od miasta Zurych, co jest bardzo skromną kwotą jak na wydarzenie tej wielkości.
Nie ujawniono nic na temat kwoty sprzedaży. Czy festiwal, który rzadko przynosił znaczące zyski, jest wart więcej niż symboliczną sumę?
Tak. Wszyscy zainwestowaliśmy znaczną sumę, a to dobrze. Nasze honoraria prawne za samą transakcję są dla mnie równowartością kilku miesięcznych pensji. Ale mówię sobie: co nic nie kosztuje, nic nie jest warte. Teraz oczywiście chcemy jeszcze bardziej zwiększyć wartość festiwalu.
Zawsze byłeś dumny, że festiwal jest w dużej mierze samofinansujący się. Dlaczego państwo miałoby dokładać więcej?
Powiedziałbym, że po zoo ZFF jest najszerzej wspieraną instytucją w Zurychu. Sprzedaż biletów pokazuje, że duża część naszych gości pochodzi z miasta, ze wszystkich części miasta. Co roku mamy 500 wolontariuszy, więc w sumie tysiące osób pracowało dla nas lub zna kogoś, kto pracował. Mamy silny program dla dzieci, który przyciąga również wiele grup szkolnych. Wszystko to pokazuje, jak głęboko jesteśmy zakorzenieni. Polityka kulturalna ciągle mówi o „uczestnictwie w kulturze”, a my oferujemy ją jak prawie żadna inna instytucja.
Kilka lat temu ZFF przejęło kino Kosmos i kontynuowało jego działalność pod nazwą Frame. Kino jest stale puste. Czy to był Twój największy błąd jako reżysera do tej pory?
Nie. Kino było już ważne dla festiwalu. Kiedy centrum kulturalne Kosmos zbankrutowało, uratowaliśmy sześć nowoczesnych kin przed zamknięciem. Prowadzenie takiego kina wymaga profesjonalistów i zasobów marketingowych, których nie mieliśmy. Z perspektywy czasu to był błąd. Ale cieszę się, że znaleźliśmy teraz bardzo kompetentnego operatora w osobie przedsiębiorcy kinowego z Olten, Konrada Schibliego.
Czy nastąpią jakieś zmiany w programie Festiwalu Filmowego w Zurychu?
Nie. Chcemy nadal odkrywać nowe talenty i pokazywać filmy, które wygrają Oscary sześć miesięcy później. Moje motto zawsze brzmiało: pokazuję coś, ponieważ w to wierzę, a nie dlatego, że mam nadzieję, że odniesie komercyjny sukces. To okazało się bardzo skuteczne. Ludzie ciągle podchodzą do mnie i mówią, że widzieli tę czy inną gwiazdę po raz pierwszy u nas. Oczywiście, będziemy nadal pokazywać przeboje od czasu do czasu, gdy gwiazdy, o których mowa, nas odwiedzą. Wszyscy to lubią, ja również.
nzz.ch