Wim Wenders kończy 80 lat: reżyser, który pomógł wynaleźć Berlin

Kiedy Wim Wenders miał 40 lat, nakręcił prawdopodobnie najsłynniejszy filmowy portret tego miasta: „Niebo nad Berlinem”. O filmie można by wiele mówić, ale chyba najbardziej imponujące jest to, że wydobył z Berlina w 1987 roku coś, co niezwykle rzadko uchwycono w Niemczech: melancholię. W ziarnistych, czarno-białych obrazach, opustoszałych pustkowiach, spojrzeniach dwóch aniołów, granych przez Bruno Ganza i Otto Sandera, oraz aksamitnych zdaniach napisanych wspólnie przez Petera Handkego – mieni się to, co Niemcy utracili w swojej powojennej sztywności i uporze. Bo melancholia to nie tylko melancholia, ale także nostalgia i zamyślenie, a także dziwna pogoda ducha w obliczu świadomości, że życie zawsze oznacza również rozpad.
Romantyczny Wilhelm Ernst „Wim” Wenders urodził się 80 lat temu, 14 sierpnia 1945 roku, w Düsseldorfie, jako syn lekarza, w zbombardowanych ruinach Niemiec. Zanim namalował obraz Berlina, był już uznanym reżyserem. Po debiucie „Latem w mieście” (1970) przeniósł się nad Szprewę, założył Filmverlag der Autoren (Wydawnictwo Filmowe) z pokrewnymi duszami z ruchu Nowego Kina Niemieckiego i stworzył własną „trylogię filmów drogi” z „Alicją w mieście” (1974), „Fałszywym ruchem” (1975) i „W biegu czasu” (1976). Wenders wcześnie wynalazł radykalnie poetycki język wizualny, zawsze napędzany przez pewien rodzaj człowieczeństwa i powolność.
Jeszcze przed „Niebo nad Berlinem” trzy lata wcześniej zdobył główną nagrodę w Cannes za film „Paris Texas”, który nakręcił podczas lat spędzonych w USA. Od tamtej pory jest uważany za jednego z niewielu światowej sławy reżyserów niemieckich. Stany Zjednoczone były dla niego miejscem tęsknoty; wędrowcy i poszukiwacze w jego filmach często przemierzali pustynie i miejskie horyzonty. Wielu uważa, że przez lata Wenders zmagał się ze znalezieniem dobrych filmów.
Reżyser początkowo chciał zostać malarzem, a sposób, w jaki przedstawia ulice, krajobrazy, motele i stacje benzynowe nie jako tła, a raczej jako aktorów w ujęciach długoterminowych, przywodzi na myśl jego wielkiego idola , Edwarda Hoppera . Jedną z najlepszych historii o Wendersie jest jednak to, że tak naprawdę chciał zostać księdzem, ale silny wpływ rock and rolla mu to uniemożliwił.
Amerykańska muzyka rockowa, podobnie jak europejska historia literatury, towarzyszy Wendersowi we wszystkich jego filmach. Jego wspaniałe, ostatnie arcydzieło z 2023 roku, „Perfect Days”, opowiada o codziennym życiu sprzątacza toalet w Tokio, a główny bohater wielokrotnie odtwarza stare kasety z nagraniami The Animals, Patti Smith, The Rolling Stones , Lou Reeda, The Kinks i Niny Simone w stereo swojego pickupa. Nie oznacza to jednak, że Wenders wygnał religię ze swojego życia lub filmów. Wenders został wychowany w wierze katolickiej, a później przeszedł na protestantyzm. Wiara odgrywa ważną rolę w jego życiu, powiedział autorowi tego tekstu w wywiadzie . „Trzeba po prostu obejrzeć te filmy. Ale nigdy nie chciałem mówić o nich w sposób dosadny, bo szybko nabiera to moralizatorskiego charakteru”.
Anioły jeszcze nie opuściły BerlinaZ okazji jego 80. urodzin w Bonn odbywa się wielka retrospektywa „WIM Sztuka widzenia” i nieuchronnie nasuwa się pytanie, dlaczego nie w Berlinie. Co takiego dzieje się w tym mieście, że nie pozwala swojemu najsłynniejszemu reżyserowi na coś takiego? Oprócz licznych filmów krótkometrażowych i dokumentalnych, Wenders nakręcił ponad 20 filmów fabularnych. Autor tego tekstu miał szczęście spotkać się z nim dwukrotnie. Około dziesięciu lat temu przeprowadziłem z nim wywiad obok obracającej się, ogromnej gwiazdy Mercedesa na szczycie Europa Center, symbolu Berlina Zachodniego. A w tym roku w Dahlem, gdzie do zeszłego tygodnia można było oglądać niewielką, ale piękną wystawę zdjęć reżysera.
Wenders powiedział, że żyje w pokoju z Berlinem, mimo że uciekał głównie do regionu Uckermark. I dodał: „Społeczeństwo miejskie stało się bardziej nieprzyjazne, często każdy przeciwko każdemu”. Wendersa, człowieka i narratora, zawsze cechuje pokojowa życzliwość. Jest poszukiwaczem sensu, który, jak mi się wydawało, już całkiem sporo sensu znalazł. Gratulacje, Wim Wenders.
Berliner-zeitung