Syberia nie istnieje: północno-wschodnia część Rosji jest kolonią, a mówienie o tym jest tabu

Jako dziecko miałem ulubioną książkę. Największa ze wszystkich, których w domu było chyba tysiąc. Nazywała się „Atlas ZSRR”. Skala 1:2 500 000, 25 kilometrów na jeden centymetr. Aby stworzyć mapę Związku Radzieckiego w tej skali, potrzeba było kilku kilogramów papieru.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
ZSRR na mapie ściennej był imponująco duży, a mimo to wydawał się nieważki. „Zapakowany” w atlas, był jednak naprawdę ciężki, co wzbudziło dziecięcą ekscytację: Ile go – a to znaczy: ile nas – tam było!
Mój ojciec, geolog i miłośnik topografii, posiadał mapy prawdopodobnie każdego kraju na świecie; otaczały mnie tekturowe broszury z napisami „Egipt”, „Francja” i „Chile”. Ale jakież one były małe, jakże lekkie w porównaniu z ogromnym atlasem! Drobiazgi, drobiazgi, puste obietnice.
Można było otworzyć tę obszerną księgę na dowolnej stronie i poczuć się przeniesionym do nieznanych światów: gór, tajgi, tundry, abstrakcyjnej przestrzeni wyimaginowanych przygód. Abstrakcyjnej, bo tak naprawdę niewiele wiedziało się o tych miejscach, co pozwalało łatwo je zawłaszczyć, uczynić z nich coś na wpół fikcyjne, zawieszonego między rzeczywistością a fantastycznymi książkami Juliusza Verne’a.
Naturalnie, Syberia zajmowała około dwóch trzecich powierzchni atlasu. Rozległa Syberia na mapach była gigantyczna w porównaniu z maleńkim, zwięzłym rozdziałem o Syberii w podręczniku do historii. Była jak stosunek słonia do myszy.
Ta dziwna relacja sugerowała, że Syberia to czysta geografia, przestrzeń bez historii, niebędąca panem własnego losu. A zawładnięcie nią było tak łatwe, tak nieuniknione, bo nie była niczyją własnością – po prostu rozciągała się na wschód za Ural, czekając na pierwszego, który ją odkryje i wykorzysta.
Oczywiście, na mapach Syberii natykało się na nazwy lokalne: Labytnangi, Chatanga, Bodaybo... Ale te miejsca były zupełnie nieistotne, a oko szukało innej, wyższej warstwy nazw, która zastąpiłaby lub wymazała nazwy lokalne. Nazwy gór, wysp, mórz: Morze Łaptiewów, Wyspy Anshu, Góry Czerskie.
Nikomu nie przyszło do głowy, że w zamierzchłych czasach te miejsca nazywały się inaczej. Ktoś nadał im nazwy nierosyjskie i być może nadal je nosi.
Wydawało się, jakby Syberia pojawiła się lub ożyła dopiero w chwili, gdy oczy rosyjskich odkrywców na nią padły. Och, jakże im zazdroszczono, tym, którzy niegdyś wyruszali statkami lub podróżowali karawanami, którzy mieli przed sobą tyle pustej przestrzeni, że mogli na każdym kroku chrzcić tę nową rzeczywistość, uwieczniając siebie i swoich przyjaciół po imieniu. I oczywiście nie zapomniano o koronowanych głowach, w kierunku których wyruszyli.
Jak późno się urodziłem – za późno, wszystko już zostało nazwane, wszystko już odkryte, ale w duchu myślałem: Może coś przeoczyłem i jest coś więcej? Może gdzieś czeka na mnie rzeka, łąka, wyspa, jeszcze bezimienna?
Aleksander Manzyuk / Reuters
W tamtym czasie pochłaniałem książki Ernesta Thompsona Setona, Jamesa Fenimore'a Coopera i Thomasa Mayne'a Reida, opowiadające o walce rdzennych mieszkańców kontynentu północnoamerykańskiego z osadnikami z Europy, których uważali za najeźdźców. Książki te były wydawane w ZSRR w ogromnych nakładach, prawdopodobnie dlatego, że historie te stanowiły pośrednią krytykę zachodniego imperializmu.
Jak wielu innych młodych czytelników, zanurzyłem się w świat plemion indiańskich, ich codzienne życie i wojenne konflikty. Oczywiście latem bawiliśmy się w Indian, robiliśmy łuki z patyczków z orzechów laskowych i zbieraliśmy ptasie pióra, żeby robić nakrycia głowy.
Kibicowałem rdzennym wojownikom, którzy dzielnie bronili swoich pastwisk i lasów – ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja empatia mogłaby równie dobrze obejmować rdzennych mieszkańców Syberii: Chantów, Ewenków, Jakutów i dziesiątki innych, którzy z bronią w ręku stawili opór rosyjskiemu podbojowi. W kulturze rosyjskojęzycznej ta historia, a nawet jej ograniczona refleksja, po prostu nigdy nie zaistniała, mimo że te dwa procesy – podbój amerykańskiego Zachodu i podbój rosyjskiego Wschodu – historycznie przebiegały równolegle.
Jeśli chodzi o obrazy i wzorce percepcji, dominującym obrazem w Rosji było „ujarzmienie Syberii”, heroiczna walka z naturą, a nie brutalne ujarzmienie już osiadłych grup ludności. Ta interpretacja pozostała niezmienna do dziś. Rosjanie są postrzegani jako pionierzy, odkrywcy, a nie kolonizatorzy, którzy przybyli, by zawładnąć obcymi ziemiami, które już należały do kogoś innego.
Państwo miejscowych ludów syberyjskich było zbyt słabe, by stawić opór militarny Rosji. Żadna bitwa nie zachowała się w pamięci historycznej.
Ale Rosja rozwijała się, umacniała swoją pozycję i posuwała się coraz dalej – aż za morze, na Alaskę.
Ta narracja mogłaby zostać przynajmniej częściowo zakwestionowana w XX wieku, gdyby nie bolszewicki zamach stanu z 1917 roku, który doprowadził do zniesienia wielu praw obywatelskich, w tym prawa do własności ziemi. Po podboju oraz podboju politycznym i gospodarczym, rdzenna ludność Syberii nie była już właścicielami swojej ziemi w najprostszym sensie prawnym – nie wolno jej było już rozporządzać swoimi pastwiskami reniferów i obszarami leśnymi.
Całkowite zniesienie praw własności umożliwiło państwu radzieckiemu bezlitosną eksploatację terytoriów ludności tubylczej bez napotykania na przeszkody prawne. Reżim sowiecki również uciekał się do tego samego patosu ujarzmiania natury i eksploatacji zasobów naturalnych. Jego popularni romantyczni bohaterowie byli „nowoczesnymi” pionierami, orędownikami socjalistycznej kolonizacji: topografami i geologami, polarnikami i pilotami, którzy połączyli siły, by eksplorować pozornie opustoszałą, zamkniętą przestrzeń, odkrywając jej bogactwa i przekształcając je we „wspólną własność”.
Miejscowi otrzymali oficjalną rolę pomocników, którzy pomagali przedstawicielom centrum i cywilizacji w odnajdywaniu skarbów natury, które nie były niczyją własnością. Należały wyłącznie do natury i należało je z niej wyrwać.
Rosja przedrewolucyjna była pod tym względem bardziej uczciwa. Na „Mapie stopniowego rozszerzania granic Imperium Rosyjskiego od 1462 roku” z 1908 roku termin „podbój” jest używany w odniesieniu do Syberii: „Zdobyta za panowania cara Fiodora Iwanowicza…”, „Zdobyta za panowania cara Michała Fiodorowicza Romanowa…”.
Ale „podbity” oznacza, że był z kim walczyć. A zatem krew została przelana. W języku radzieckim słowo „podbój” zniknie raz na zawsze, zastąpione mniej precyzyjnym określeniem „ujarzmienie”. Można ujarzmić tylko naturę, prawda?
Brandstaetter/Hulton/Getty
Uosobieniem grozy w nazistowskich obozach koncentracyjnych były komory gazowe i krematoria. Uosobieniem grozy w obozach Stalina był przenikliwy mróz Syberii. Komory gazowe i krematoria musiały zostać najpierw zbudowane, zgodnie z planem. Mróz istnieje bez ludzi; nie trzeba go organizować. Zabija w sposób całkowicie bezosobowy. Nie można mu niczego zarzucić.
Syberia to idealne miejsce dla zbrodni państwowych. Ukryta przed wzrokiem świata, bez świadków. Izolacja, pustka, surowość natury to najlepsze możliwe nie-miejsce. Widziana z europejskiej części Rosji, leży „na zewnątrz”, poza granicami zamieszkanego świata, na pustkowiu.
Nieprzypadkowo historia kolonizacji Syberii od czasów carskich to historia wygnania i wypędzenia. Po Syberii powstańcy i działacze oporu z zachodnich rubieży imperium zostali wygnani, co przekształciło Syberię w miejsce przymusowej transformacji, zmiany tożsamości. Sami przeciwnicy imperium, lub ich potomkowie, nieuchronnie stawali się odkrywcami i kolonizatorami, podejmując kariery naukowe lub administracyjne i pozostawiając swoje nazwiska na mapach, w zbiorach zoologicznych czy rejestrach minerałów.
Jednakże kulminacyjnym momentem w historii Syberii jako miejsca kary były oczywiście czasy sowieckie.
Nazistowskie obozy zagłady, choć zlokalizowane głównie na wschodzie i stosunkowo daleko od serca Niemiec, nadal znajdowały się na gęsto zaludnionych terenach. Wszędzie było wielu świadków.
Radzieckie obozy na Syberii, przyczółki budzącej grozę sowieckiej „kolonizacji wewnętrznej”, znajdowały się na słabo zaludnionych obszarach, zamieszkanych przez ludy niezwiązane z europejską, a szerzej – światową pamięcią, poprzez ugruntowane kanały kulturowe. Liczba świadectw o Gułagu, jakie z nich pozostały, jest znikoma. Dominującą perspektywą jest i pozostaje perspektywa zza drutu kolczastego, perspektywa więźnia, perspektywa deportowanych tu z centralnej Rosji. Ludzi, którzy są na Syberii zupełnie obcy.
Czego doświadczyli miejscowi, co czuli, gdy reżim sowiecki w sposób zbrodniczy wtargnął w ich życie, zniszczył porządek ich przestrzeni życiowej, unieważnił ich wielowiekowe tradycje i zaczął rabować ich zasoby? Co to znaczy, że w krótkim czasie żywe trupy zostały „zrzucone” na ich terytorium w liczbie znacznie przewyższającej ich własne? W jaki sposób nekronomia Gułagu, mająca na celu eksploatację lokalnych zasobów naturalnych i pozostawianie po sobie gór trupów jako „żużlu”, zmieniła te regiony i te narody na zawsze?
Niestety, to kluczowe pytanie nie pojawiło się jeszcze w liberalnym dyskursie publicznym na temat Gułagu w Rosji. Jego sednem pozostaje przymusowe zesłanie „rosyjskich Europejczyków” na kraniec świata lub poza nim, do krainy niebytu i śmierci, z której prawie nikt nie powrócił jako ocalały świadek. Ogromne zainteresowanie ich straszliwym losem jest zrozumiałe. Zdumiewające jest jednak to, jak niewiele badań poświęcono lokalnym świadectwom. Z tego powodu literatura poświęcona Gułagowi jako całości wciąż postrzegana jest przez pryzmat kolonializmu, ignorując perspektywę rdzennej ludności.
Naturalnie, każdy czytelnik odczuwa litość nad ofiarą reżimu, pozbawioną wolności i pogrążoną w piekle nędzy i upokorzenia. Ale jednocześnie ten więzień staje się częścią projektu kolonizacyjnego. Jest zmuszony „ujarzmić” Syberię wraz z innymi nieszczęśnikami. A tutejsze realia są dla niego jedynie przeszkodą, blokującą drogę do wolności.
Jednocześnie opór ludności rdzennej wobec sowietyzacji zasadniczo pozostaje poza kanonem rosyjskiej (liberalnej) pamięci historycznej. Kolektywizacja pasterzy reniferów, prześladowania szamanów i wielomiesięczne zbrojne powstania na tundrze nie wpisują się w narcystyczny obraz samego siebie rosyjskiego rządu. Wymagałoby to szczególnego wysiłku, uznania szczególnej odpowiedzialności i szczególnej uwagi poświęconej losowi ludności rdzennej, czego rosyjskie społeczeństwo nie było w stanie dokonać – przede wszystkim dlatego, że pozostaje uwięzione w imperialnej mentalności, nie zdając sobie z tego sprawy.
Rdzenna ludność Syberii, która według rosyjskich statystyk liczy około 1,5 miliona osób, jest rozproszona na rozległych obszarach i znacznie różni się stylem życia. Osiadły i koczowniczy tryb życia, rolnictwo, hodowla zwierząt, hodowla reniferów, łowiectwo i handel występują w zróżnicowanych proporcjach. Jest to po części wynikiem agresywnego rozwoju gospodarczego w centrum, ponieważ żaden z obszarów zamieszkiwanych przez ludność rdzenna nie jest odpowiednio chroniony jako obszar o „tradycyjnym stylu życia”.
Jako zakładnicy rosyjskiego systemu państwowego, niektórzy „przywódcy plemienni” i intelektualiści ludów tubylczych popierają rosyjską imperialistyczną agresję na Ukrainę, jak np. chanty-mansyjski pisarz Jeremiej Ajpin, autor antykolonialnej powieści „Matka Boska Krwawego Śniegu” (2002), opowiadającej o powstaniu ludów Dalekiej Północy przeciwko władzy sowieckiej. Ta paradoksalna okoliczność podkreśla stopień zależności ludów tubylczych, których język i kultura są zagrożone rusyfikacją, a których męska populacja w wieku poborowym jest poświęcana w wojnie z Ukrainą.
Pigułka energetycznaGigantyczne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego na nizinach Zachodniej Syberii zostały odkryte i zagospodarowane dopiero po śmierci Stalina.
W późnym ZSRR krążyły dowcipy i opowieści o specjalnych „pigułkach odmładzających”, rzekomo produkowanych przez tajny instytut medyczny, które miały przywracać młodość otępiałym, starszym członkom Biura Politycznego. Można powiedzieć, że syberyjska ropa naftowa i gaz ziemny, dzięki eksportowi i wpływom z dewiz, stały się podobną „pigułką” dla podupadającej gospodarki Związku Radzieckiego.
Nie sposób stwierdzić, jak długo istniałby ZSRR bez tego „dopingu” i jaki byłby jego koniec.
Laski Diffusion / Hulton / Getty
Rosja przejęła złoża, stworzyła system produkcji i stała się głównym dostawcą ropy naftowej i gazu do Europy. W latach 90., za rządów Jelcyna, przyjęła ideę „zmiany poprzez handel”, czyli zbliżenia krajów i systemów za pomocą pomp i rurociągów. Putin, jako kolejny prezydent, zyskał na tym – dzięki znacznemu wzrostowi cen tych surowców.
Państwo Putina, w którym po roku 2000 dość szybko rozwinęła się niepisana umowa społeczna – obywatele rezygnują z praw jednostki i wolności demokratycznych w zamian za dobrobyt gospodarczy – jest rezultatem tego cyklu gospodarczego. Personalistyczna dyktatura i kleptokracja Putina są możliwe dzięki ropie naftowej i gazowi płynącemu przez jego żyły. Dochody z ropy naftowej i gazu stanowią około 30 procent wszystkich wpływów do budżetu Rosji.
W centrum dyktatury Putina leży niedopracowana idea globalnej zemsty, wspólnego powstania historycznych przegranych przeciwko zachodniej hegemonii. Brakuje jej jednak elementów fanatyzmu i totalnego przymusu, charakterystycznych dla stalinowskiego modelu agresywnej dyktatury, w której państwo może dowolnie decydowad o życiu swoich obywateli.
Putin nie ma w swoim zasięgu porewolucyjnego społeczeństwa sowieckiego, przyzwyczajonego do totalnej deprywacji, przemocy i ideologicznego drylu. Ma do czynienia ze społeczeństwem zurbanizowanym, cynicznym i apatycznym, któremu musi zapewnić pewien poziom dobrobytu. Osiąga to dzięki rosyjskim surowcom. Źródło władzy reżimu nie leży zatem ani w Moskwie, ani na Kremlu, ani w hasłach, ani w kampaniach propagandowych – leży w zachodniej Syberii, głęboko pod ziemią, gdzie znajdują się złoża ropy naftowej i gazu.
Pewnego dnia rezerwy się wyczerpią. Ale nie tak szybko. Gdyby w odległej przyszłości w Rosji miała nastąpić prawdziwa federalizacja, narody syberyjskie musiałyby móc domagać się praw do zasobów ojczyzny swoich przodków. Decentralizacja kontroli nad zasobami naturalnymi zagwarantowałaby przekształcenie Rosji w normalny kraj. Stałaby się ona sąsiadem, który nie stwarza zagrożenia.
Istnieje jednak jeszcze jeden czynnik, który w dłuższej perspektywie może wpłynąć na politykę kolonialną Rosji w tym regionie: globalne ocieplenie.
Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych Rosji za pośrednictwem Reutersa
W Rosji ludzie są raczej sceptyczni wobec idei zmian klimatu, ochrony klimatu i związanego z nimi odpowiedzialnego zużycia paliw kopalnych. Stosunek do natury pozostaje inwazyjny i podporządkowujący. Co więcej, zielona agenda, a zwłaszcza zielona polityka energetyczna, stanowi bezpośrednie lub pośrednie zagrożenie dla rosyjskiego eksportu. Podważa ona sam system zależności energetycznej, który Rosja przekształciła w instrument polityczny wobec świata.
Około jedenaście milionów kilometrów kwadratowych terytorium Rosji, czyli około dwie trzecie jej całkowitej powierzchni, pokrywa wieczna zmarzlina, sięgająca na różne głębokości pod ziemię.
I zaczęła się rozmrażać, jak pokazują obserwacje naukowe. Z jednej strony globalne ocieplenie prowadzi do „rozmrażania” Syberii, Arktyki i Przejścia Północno-Wschodniego, czyniąc te obszary bardziej dostępnymi do eksploatacji. Dlatego zmiany klimatu mogą mieć pozytywny aspekt w oczach rosyjskich przywódców. Z drugiej strony, naukowcy przewidują, że zanikanie wiecznej zmarzliny może prowadzić do znacznych emisji CO2 i metanu do atmosfery. To z kolei przyspieszy proces rozmrażania.
Kolonialna logika rozwoju Syberii – drogi, mosty, budynki – opiera się na założeniu, że mróz będzie trwał wiecznie. Ale ten czas trwania jest teraz kwestionowany. Kurcząca się wieczna zmarzlina niszczy wszystko. Cywilizacja tonie w bagnie, a wraz z nią infrastruktura naftowa i gazowa.
To długoterminowe wyzwanie, wykraczające daleko poza rewanżystowskie wojny Putina i któremu Rosja może nie sprostać. Może to również zmusić ją do ponownego przemyślenia swojej agresywnej postawy wobec natury i ludzkości.
W obliczu tych wszystkich wydarzeń historia Syberii, dosłownie i w przenośni „zamrożona”, prawdopodobnie zostanie wprawiona w ruch. Zmiany klimatyczne, które czynią przestarzałymi struktury kolonialnej eksploatacji Syberii, rozwinięte w czasach sowieckich, a następnie umocnione i rozszerzone w erze Putina, mogą stać się impulsem do transformacji politycznej.
Siergiej Lebiediew , urodzony w 1981 roku, jest jednym z najważniejszych głosów we współczesnej literaturze rosyjskiej. Mieszka w Niemczech. Niedawno wydał książkę „Nie! Głosy z Rosji przeciwko wojnie” z Rowohltem. – Z rosyjskiego przełożył Andreas Weihe.
nzz.ch