Rewolucje, których celem jest reedukacja ludzi, prowadzą do dyktatury wojskowej – pod koniec rewolucji francuskiej Napoleon


Ilustracja Simon Tanner / NZZ
Wiosną 1789 roku wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Ponieważ klasy uprzywilejowane przez dziesięciolecia odmawiały płacenia nowych podatków, państwo francuskie zbankrutowało. Zwołano więc zgromadzenie w starym stylu – Zgromadzenie Stanowe – na którym duchowieństwo, szlachta i bogata burżuazja miejska miały ostatecznie zatwierdzić nowe podatki, a następnie szybko się rozejść. Jak wiemy, zostały one na miejscu i wszystko się zmieniło.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Dwa lata później, wiosną i latem 1791 roku, wielu Francuzów i Francuzek studiowało swoje książki i zadawało sobie pytanie: Co właściwie nam to dało, co w tylu patetycznych przemówieniach wychwala się jako rewolucję tak wzniosłą, jakiej ludzkość nigdy nie widziała? Odpowiedź kobiet brzmiała: Nic. Wręcz przeciwnie, ci sami mężczyźni, którzy pozują na rewolucjonistów, zachowują się bardziej macho niż kiedykolwiek.
Mogli chwalić się, że przeczytali, zrozumieli i wdrożyli argumenty Condorceta i Woltera na rzecz równości płci, ale nie widać żadnych oznak nowych swobód. Około dwie trzecie męskiej populacji Francji również wyraziło sprzeciw: przez trzy dni robocze nie mieli wystarczających wpływów z podatków, aby móc głosować.
Jeszcze mniejsze szanse na wybór mieli ci, którzy chcieli zostać członkami nowego Zgromadzenia Narodowego, gdyż każdy, kto chciał zostać członkiem nowego Zgromadzenia Narodowego, musiał zapłacić co najmniej pięćdziesiąt dni dochodu władzom podatkowym, a także zdać egzamin sprawdzający jego przekonania przed wyborcami, którzy przez co najmniej tydzień oddawali swoje dochody państwu.
Innymi słowy, bariera ochronna przed demokracją stała niewzruszenie mocno, co stanowiło główny cel pierwszej konstytucji rewolucyjnej, która ostatecznie weszła w życie 3 września 1791 roku. Oczywiście, nie wolno było tego mówić; wręcz przeciwnie, należało to za wszelką cenę ukryć, posługując się szczególnie wysokim poziomem retorycznego bombastu. Dokonano tego w Deklaracji Powszechnych Praw Człowieka i Obywatela z 26 sierpnia 1789 roku.
Szakale zamiast lampartówWymieniono długą listę swobód, które były całkowicie nieinteresujące dla zdecydowanej większości społeczeństwa: przede wszystkim wolność wyznania, wolność prasy i wolność przedsiębiorczości. Robotnicy nie mieli jednak nawet prawa do tworzenia podstawowych stowarzyszeń ochronnych i w związku z tym podlegali, bez żadnych praw, dyktatowi płac przedsiębiorców, bankierów i finansistów, nowych panów Francji. I oczywiście, deklaracja nie wspomniała o uczestnictwie w życiu politycznym – wolność uczestnictwa w życiu politycznym nie była prawem człowieka w 1789 roku, nawet prawem mężczyzn, a tym bardziej kobiet.
Ci, którzy nic nie zyskali politycznie, poczuli się również oszukani ekonomicznie: nowe państwo zniosło wszystkie instytucje ochrony socjalnej i opieki społecznej dla osób mieszkających w miastach na skraju ubóstwa – a dotyczyło to co najmniej 70 procent – bez zapewnienia im zastępstwa. Dokonało tego poprzez całkowite wywłaszczenie Kościoła katolickiego we Francji i wystawienie jego bogatego majątku – 6,5 procent francuskich gruntów i 260 000 nieruchomości, w tym wielu prestiżowych – na aukcję dla osoby oferującej najwyższą cenę.
Zamożni mieszkańcy miast i zamożni arystokraci zawarli w ten sposób tysiące umów na nieruchomości i grunty rolne i byli zdecydowani nigdy ich nie oddawać. To była czerwona linia, której żaden późniejszy francuski reżim, czy to reakcyjny, liberalny, czy rewolucyjny, nie mógł przekroczyć.
W ten sposób wielu chłopów, którzy wcześniej płacili składki klasztorom i kapitułom katedralnym, znalazło nowych panów, lub, jak to wyrażono na Sycylii siedemdziesiąt lat później: „Dostali szakale zamiast starych lampartów, a szakale były o wiele bardziej żądne zdobyczy niż lamparty”. Innymi słowy: bogaci nowi właściciele ziemscy podwyższali czynsze za ziemię, wykorzystując wszelkie możliwe fortele prawne, i nie brakowało im oddanych i usłużnych prawników.
Ogólnie rzecz biorąc, mieszkańcy wsi czuli się oszukani bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W sierpniu 1789 roku Zgromadzenie Narodowe uroczyście ogłosiło zniesienie systemu feudalnego, a wraz z nim szlachty. To, czy ich pan w zamku obok wsi mógł nazywać się markizem, czy nie, mało obchodziło chłopów. Dla nich liczyła się kwestia podatków albo ich braku. Właśnie tym zajmowali się również właściciele ziemscy ze szlachty i wyższej burżuazji, i to oni mieli przewagę.
Strach, złość, przemocZ ogromnym rozgłosem zniesiono niektóre usługi i niedogodności, które od dawna nie miały już znaczenia finansowego, a następnie zastosowano sztuczkę: w zapierającym dech w piersiach zniekształceniu faktów historycznych stare nierówności feudalne, które wieki temu były zapłatą za ochronę przed przemocą zewnętrzną, a od dawna stały się jedynie przytłaczającą opłatą za prawo do użytkowania ziemi, zostały uznane za dobre mieszczańskie tytuły dochodowe i w ten sposób uświęcone politycznie.
Każdy, kto nie chciał już płacić odsetek w gotówce lub w naturze, musiał zapłacić kwotę wykupu, na którą nie stać było nawet bogatych, dużych farmerów. Nic dziwnego, że w latach 1789 i 1790 na wsi narastał niepokój: najpierw strach, który przeradzał się w histerię, potem gniew, a w końcu przemoc.
W 1791 roku ponad 90 procent ludności uważało swój styl życia i porządek za gorszy niż dwa lata wcześniej, a często wręcz zagrożony. Przyczyniła się do tego w znacznym stopniu ogólna sytuacja gospodarcza. Po dekadach wzrostu demograficznego, który doprowadził do wzrostu liczby ludności Francji do 25 milionów, co stanowiło rekord w Europie, strukturalne słabości francuskiej gospodarki stały się coraz bardziej widoczne.
Rolnictwo, w którym pracowało ponad dziewięćdziesiąt procent ludności, było beznadziejnie przestarzałe, pomimo przeprowadzania pojedynczych reform, podobnie zresztą jak system regulacji politycznych nakładających surowe zakazy wszelkiego transportu zboża w obrębie kraju, w tym między obszarami niedoboru i nadprodukcji.
Pierwszy wybuch przemocy rewolucyjnej u podstaw, obserwowany z głębokim zaniepokojeniem przez pierwszych rewolucjonistów, szturm państwowego więzienia Bastylii, w którym od dawna nie było żadnych więźniów państwowych o jakimkolwiek znaczeniu, oraz brutalna masakra jego załogi, miały miejsce dokładnie w dniu, w którym cena chleba w Paryżu osiągnęła najwyższy poziom od 1648 roku: 14 lipca 1789 roku. Był to znak ostrzegawczy, na który nowa elita starała się jak najlepiej przymknąć oko.
Wzbogacajcie się tak, jak możecieTa elita była nowa, ponieważ wywodziła się z rozwiązanej szlachty i bogatej burżuazji. Odtąd o przynależności do dominującej klasy rządzącej lub wykluczeniu z niej decydowały pieniądze lub ich brak. Prawie dziesięć procent populacji, która skorzystała na wydarzeniach od 1789 roku, zapytane, czy to, co wydarzyło się na ich korzyść, było rewolucją, czy nie, odpowiedziało, tłumacząc to na żargon polityczny roku 2025, mniej więcej tak: Była to konieczna strukturalna korekta o charakterze społecznym i politycznym do fundamentalnie zmienionych warunków ekonomicznych, mentalnych i kulturowych tamtych czasów – nie zerwanie, lecz kontynuacja z ówczesnymi środkami.
Rewolucja, umiarkowana w swej istocie, a zarazem ostatnia tego rodzaju, była konieczna tylko dlatego, że odmowa klas uprzywilejowanych, które nie chciały zrezygnować ze swoich niesprawiedliwych i anachronicznych przywilejów i praw specjalnych, doprowadziła do kryzysu finansowego w kraju w ramach zaległości w reformach, które zostały już rozwiązane, dzięki czemu przyszła historia Francji mogła zostać zmieniona i przeniesiona na spokojniejsze wody ewolucji.
Z punktu widzenia rewolucjonistów następujące elementy uważano za przestarzałe do 1789 r., a teraz dostosowano je do nowych okoliczności, tak aby duch czasu i instytucje nie były już ze sobą sprzeczne, lecz harmonijnie się splotły: hierarchie społeczne, które miały być określane nie przez urodzenie, ale przez indywidualne osiągnięcia, czyli pieniądze; porządek polityczny, który miał być określany nie przez potrójny monopol władzy monarchii de facto zdominowanej przez szlachtę dworską, ale zgodnie z zasadą podziału władzy.
Do tego dochodził porządek gospodarczy, który miał charakteryzować się wolnym handlem na wszystkich poziomach; porządek kościelno-religijny, w którym Kościół katolicki miał przekształcić się w władzę państwową i, podobnie jak w gospodarce, miał w nim zwyciężyć zdrowy duch konkurencji. Wierz w co chcesz, wzbogacaj się, jak możesz – oto nakazy nowej ery.
Podział władzy był w istocie drugą zaporą. Zapewniał monarchii, która – choć usprawiedliwiona nie łaską Bożą, lecz wolą narodu – musiała delegować swoją władzę ustawodawczą parlamentowi złożonemu z dygnitarzy wybieranych w spisie ludności, a władzę sądowniczą – sędziom, którzy byli zasadniczo niezależni, mimo to pozostawała bardzo silna.
Autorytet milenijnyTo właśnie hrabia de Mirabeau, najbardziej elokwentny i wpływowy rewolucjonista aż do swojej przedwczesnej śmierci w kwietniu 1791 roku, próbował przekazać królowi Ludwikowi XVI, dla którego służył jako podwójny agent: „Panie” – musiał radzić władcy – „skorzystaj z tej wyjątkowej okazji! Posiadacze potrzebują ciebie bardziej niż ty ich, bo niczego nie boją się bardziej niż rewolucji społecznej, która wywróci wszystko do góry nogami i pozbawi ich świętości! Wystąp na czele rewolucji, uzasadnij ją tysiącletnim autorytetem swojego urzędu – a staniesz się potężniejszy niż kiedykolwiek!”.
Mirabeau wiedział, o czym mówi: zgodnie z nową konstytucją król był nie tylko jedynym zwierzchnikiem władzy wykonawczej, ale także naczelnym dowódcą armii i szefem dyplomacji. Co więcej, twórcy konstytucji z 1791 roku nie traktowali podziału władzy zbyt poważnie: król mógł zatem skorzystać z weta zawieszającego wobec wszystkich ustaw, co – o ile to możliwe – uczyniłoby je bezprzedmiotowymi.
Zrób coś ze swoją nową pozycją – ten krzyk pozostał bez echa. Ludwik XVI zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł, próbując uciec do obcego kraju, z którym utrzymywał konspiracyjne kontakty – i zmarł dobre półtora roku później, jako zbrodniarz z rąk narodu, na gilotynie.
Czy bardziej zręczny monarcha mógłby zapobiec drugiej rewolucji, która miała miejsce latem i jesienią 1792 roku? Kilka lat wcześniej, w Toskanii, wielki książę Habsburgów Leopold planował nadać swojemu krajowi konstytucję podobną pod wieloma względami do francuskiej z 1791 roku, częściowo pozbawiając się w ten sposób władzy poprzez ten podział władzy – jednocześnie zyskując nieoceniony prestiż jako nowoczesny władca, zgodny z zasadami Oświecenia, co w jego oczach stanowiło znaczną wartość dodaną.
Choć do wszystkiego nie doszło, gdyż władca myślał nowocześniej niż jego szlachta, to jednak nasuwa się jeden wniosek: gdyby istniał król o pozycji Leopolda, warunki stworzone przez pierwszą rewolucję francuską prawdopodobnie dałyby się ustabilizować.
Jazda na tygrysieO tym, że były one współczesne w skali europejskiej, świadczy fakt, że w tzw. Restauracji z lat 1814-1815, która nie była tak „restauracyjna”, weszły w życie te same zasady, co w 1791 roku, z pewnością w znacznie bardziej kościelno-konserwatywnym wydaniu, ale z tą samą mieszanką elit. Nie można oczekiwać, że konserwatywnie wykształcony władca, taki jak Ludwik XVI, będzie jeździł na tygrysie, ale rewolucja z 1789 roku również nie była tygrysem; bardziej przypominała nieco niesfornego konia, którego można było oswoić.
Z perspektywy panów Sieyèsa, Lafayette'a i spółki, dezercja króla była katastrofą przede wszystkim dlatego, że – jak wszyscy umiarkowani rewolucjoniści – stanęli przed problemem spowolnienia, powiedzenia „stop” i zatrzymania się. Pozbawili monarchię, ustanowioną przez sześćset lat, jej świętego charakteru i sprowadzili króla z pozycji religijnie wywyższonej postaci gdzieś pomiędzy niebem a ziemią do instytucji konstytucyjnej, odpowiedzialnej przed narodem i przez niego odsuwanej od władzy. W ten sposób pokazali wszystkim klasom, nawet najniższym i najniższym, że nic nie jest stałe i wszystko można zmienić.
Czyniąc to, nieświadomie postawili pytanie: dlaczego nie kontynuować tego, ale tym razem w naszym własnym interesie? Król miał być filarem stabilności w obliczu rewolucyjnej dynamiki grząskiego piasku, ale teraz nie było już dla niego żadnego sposobu, by go powstrzymać. W Paryżu w latach 1791 i 1792 narastał niewyobrażalny potencjał konfliktu: papierowe pieniądze asygnat, których stabilność miała gwarantować sprzedaż dóbr kościelnych, okazały się wyjątkowo słabe i zamiast tego wywołały szalejącą inflację, przez co podstawowy produkt żywnościowy, chleb, zagroził, że stanie się nieosiągalny dla większości społeczeństwa.
W tym samym czasie paryska niższa klasa średnia, pogardliwie nazywana przez przeciwników „sansculottes” (dosłownie: ludzie bez eleganckich spodni), zorganizowała się w 48 sekcjach jako wspólnota broniąca się przed rosnącymi cenami i jako stowarzyszenie bojowe, które coraz wyraźniej atakowało „tych na górze”.
Atmosferę jeszcze bardziej podgrzewali dziennikarze śledczy, tacy jak Jean-Paul Marat, urodzony w Boudry, w departamencie Neuchâtel, który w swoich gazetach donosił o potwornych spiskach bogatych i potężnych i apelował do zwykłych ludzi o podjęcie działań zapobiegawczych: Lepiej zabić 50 000 wrogów rewolucji teraz, niż zginąć od długich noży kontrrewolucji!
Nadchodzi nowa eraTeraz potrzebna była tylko iskra, by zapalić lont drugiej rewolucji. Zapewniły to monarchiczne supermocarstwa, Austria i Prusy, z którymi Ludwik XVI utrzymywał tajne kontakty. Już latem 1791 roku zagroziły Francuzom najsurowszymi środkami militarnymi, jeśli ograniczą władzę swojego króla, a jedenaście miesięcy później powiedziały nawet: Jeśli spadnie choć jeden włos z głowy monarchy, Paryż spłonie!
To był sygnał do drugiego, znacznie bardziej radykalnego przewrotu, który w sierpniu i wrześniu 1792 roku obalił porządek ustanowiony w poprzednim roku i miał na celu stworzenie nowego świata z nową ludzkością. Fakt, że nadchodzi nowa era, był już wyraźnie widoczny w jej numeracji: rok 1 zaczynał się 22 września 1791 roku; miesiące otrzymały nowe nazwy zgodnie z cyklem pór roku i zbiorów, tak że rzymscy tyrani nie byli już czczeni imionami takimi jak lipiec i sierpień, a dekady zastąpiły tydzień.
W tym samym duchu ścinano głowy królów ze Starego Testamentu i historii Francji z fasad katedr, a także podjęto kampanie mające na celu dechrystianizację i popularyzację nowego kultu czystego rozumu. Czołowi przedstawiciele Drugiej Rewolucji, tacy jak Maksymilian de Robespierre i Saint-Just, podobnie jak ich ubóstwiany nauczyciel mądrości Jean-Jacques Rousseau, starali się wychować Francuzów, zdeformowanych przez despotyzm i wyobcowanych od siebie, nie na naród cynicznych ateistów, lecz na cnotliwych deistów, wierzących w dobroczynnego Boga Stwórcę i realizujących Jego wolę w nowym porządku politycznym i społecznym opartym na równości.
Edukacja, cnota, równość: oto trzy kluczowe koncepcje ideologiczne Drugiej Rewolucji. Czwarta wciąż pozostaje nieobecna. To „terror”. Skoro cnota nie wystarczyła, by zainspirować reedukację człowieka w istotę społeczną, altruistyczną i patriotyczną, terror, zmaterializowany przez gilotynę, musiał przynieść zbawienne skutki.
Dla radykalnych rewolucjonistów, zwanych „jakobinami” od ich siedziby, dawnego klasztoru, miarą cnoty był lud, rozumiany jako klasa ciężko pracujących rzemieślników i sklepikarzy. Według Robespierre’a, pomimo całego zatrucia spowodowanego przez przewrotny porządek społeczny i polityczny, ziarna dobra – czyli solidarności, pracowitości, patriotyzmu i nieprzekupności – wciąż w nich tliły się.
Przystanek końcowy: GilotynaNowy porządek egalitarnej republiki musiał zostać zbudowany na tych fundamentach. Dla Robespierre’a i innych czołowych jakobinów, wykształconych obywateli najczystszej wody, którzy nigdy nie widzieli warsztatu od środka, zainicjowany w ten sposób eksperyment ludzki był wart wysokiego ryzyka sojuszu z nieokiełznaną paryską drobnomieszczaństwem, nawet jeśli rewolucja pochłonie wiele ich dzieci, a ostatecznie nawet wszystkie.
Tak więc od czerwca 1793 roku w Paryżu istniały trzy silnie ze sobą powiązane bieguny: sekcje sankiulotów, Konwent Narodowy wybrany we wrześniu 1792 roku w powszechnym głosowaniu mężczyzn oraz Komitet Nadzwyczajny Komitetu Ocalenia Publicznego, dwunastoosobowa grupa radykalnych jakobinów. Wykorzystali oni swoją pozycję, by skazać króla na śmierć, wyeliminować ugrupowania bardziej umiarkowane, a także radykalnych ateistów, skazując ich na gilotynę, i ustanowić nowy porządek, który spełniałby ich i Rousseau surowe nakazy moralne.
W polityce przewidywano konsensus, ale nie sprzeciw. Każdy, kto sprzeciwiał się większości, był uważany za zdrajcę woli powszechnej, z gruntu totalitarnej woli powszechnej, mistycznie wychwalanej przez Rousseau – ostatecznym celem była gilotyna. Porządek gospodarczy miał również zostać całkowicie przebudowany, zgodnie z odwiecznymi zasadami gospodarki ludowej, przeformułowanej teraz w sposób rewolucyjny, ale pozostającej w swej istocie głęboko tradycjonalistycznej i antymodernistycznej.
Przetrwanie biednych było priorytetem, co oznaczało niskie ceny chleba, które miały być gwarantowane przez państwowe limity. Bogactwo było aspołeczne i musiało zostać rozbite na rzecz drobnej własności – nowego ideału; nikt nie powinien posiadać więcej, niż jest to konieczne do bezpiecznego przetrwania, zarówno dla siebie, jak i dla innych. Wszystko to głoszono z wielkim patosem, ale brakowało czasu na realizację.
Druga Rewolucja została zrujnowana przez swoje zwycięstwa militarne. Kampanie zorganizowane w oparciu o „levée en masse” (masowy pobór) zmiażdżyły konserwatywną Europę. W ten sposób Konwent i Komitet Ocalenia Publicznego wypełniły swój obowiązek i mogły odejść – pozostawiając Robespierre'a i jego najbliższych sojuszników na gilotynie, którą sami tak często wykorzystywali do eliminacji swoich ideologicznych przeciwników – a spekulanci rewolucyjnej zmiany własności, nowobogaccy, powrócili do władzy w lipcu 1794 roku.
Podsumowując, z obu rewolucji można wyciągnąć ogólne wnioski: po pierwsze, rewolucje wybuchają w sposób najbardziej przewidywalny, gdy ekonomicznie zamożnej elicie drugorzędnej uniemożliwia się zrównanie ze starszą, rządzącą elitą. Po drugie, zastąpienie starego porządku nowym, rewolucyjnym, zawsze jest skokiem w nieznane; wyzwala dynamikę, której nikt się nie spodziewał. Po trzecie, rewolucje, które dążą do zaszczepienia w ludziach nowej świadomości, są samobójcze. Po czwarte, rewolucje, które dążą do reedukacji ludzi, kulminują w dyktaturach wojskowych – rewolucje francuskie doprowadziły do autokratycznego Napoleona Bonaparte, a rewolucje rosyjskie do despotycznego Stalina.
Volker Reinhardt jest emerytowanym profesorem historii powszechnej i nowożytnej Szwajcarii na Uniwersytecie we Fryburgu.
Rewolucje kształtują historię i zmieniają świat. Ale jak do nich dochodzi? Co jest potrzebne, aby wybuchły? Co sprawia, że odnoszą sukces, a co prowadzi do porażki? I jakie są ich skutki uboczne? W serii artykułów w nadchodzących tygodniach omówimy wybrane rewolucje i ich konsekwencje. 2 sierpnia slawista Ulrich M. Schmid opowie o rewolucji rosyjskiej z 1917 roku.
nzz.ch