Oni się rozmnażają, ja niszczę: recenzja po roku pracy w ogrodzie działkowym

Siedzę na przyjemnie skrzypiącej huśtawce z czasów NRD na ganku, wokół mnie słychać ptaki, mrówki, pszczoły i kwiaty, sąsiedzi mają przyjazne twarze pytające „cześć, jak się masz”, a nade mną wiszą setki dojrzałych wiśni – życie na działce jest piękne.
Wrzucam dwie pestki wiśni do krzaka róży i oglądam film instruktażowy dotyczący uruchomienia nowego systemu Gardena Water Control Select w języku portugalskim: „ Basta definir a hora oa dia semena”. Mimo że nie mówię po portugalsku.
A jednak szybko zdałem sobie sprawę, że sympatyczny sprzedawca w centrum ogrodniczym nie przekazał mi kluczowej informacji. Aby móc selektywnie sterować wodą, Gardena wymaga baterii. „ Odłączany panel sterowania. Brak w zestawie”. „Nie, oczywiście, że nie ma go w zestawie”.
Mój nastrój ciemnieje jak niebo nad Chemnitz . Skrzypiąca huśtawka na werandzie jest denerwująca. Gdzie, do cholery, jest smar, kiedy go potrzebuję? I dlaczego znowu muszę o wszystko sama dbać?
Od roku dzierżawimy ogród na obrzeżach miasta. To już drugie lato, a ja czasami nadal upieram się, że wtedy powstrzymałem się od udziału w naradzie rodzinnej. Moja żona była za, podobnie jak dzieci, ale obawiałem się, że ogród będzie bardziej pracochłonny niż przyjemny. Czas na ocenę okresową.
Natury nie da się kontrolować. Nie przez nas.Taki ogród to w gruncie rzeczy próba zdominowania natury, zorganizowania jej w kwietniki, a nie tylko, ale przede wszystkim, ochrona przed nią samą: przed chwastami, które nigdy nie usychają, przed ślimakami, które nigdy się nie nasycą. To, jak uświadomiłem sobie po kilku tygodniach, próba zuchwała i skazana na porażkę. Natury nie da się kontrolować. Przynajmniej nie przez nas.
Wyczuwam to w badawczych spojrzeniach emerytowanych ogrodników, którzy zajmują się ogrodnictwem na pełen etat . Mają idealnie przycięte żywopłoty i trawniki, jakbyśmy byli w Wimbledonie, a nie w Saksonii. Wiedzą, jak, kiedy i czym przycinać drzewa, i że kolce róż nie nadają się do kompostowania. Musiałem się tego nauczyć na własnej skórze. Lekcje ogrodnictwa to lekcje pokory.
Nasz podział pracy jest jasno określony: oni uprawiają fasolę, pomidory, rzodkiewki i cukinię. Ja niszczę. Koszę trawnik, przycinam żywopłot i wyrywam z korzeniami wszystko, co wygląda jak mniszek lekarski. Oczywiście muszę też zająć się ślimakami. Robiąc to, rozwijam w sobie nieznaną dotąd ambicję. Staje się to cudownie bezmyślnym nawykiem. Ogrodnictwo to witalność i ucieczka od codzienności. W dobre dni przypomina mi to miniwakacje.
W gorsze dni pragnę tylko ciszy i spokoju. Chciałabym położyć się na huśtawce na werandzie, poczytać, mrużyć oczy w słońcu. Ale niestety, w ogrodzie zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze! Kolejna grządka. Jeszcze więcej kompostu. A kto to wszystko podleje , kiedy jesteśmy na wakacjach ? Nienawidzę centrów ogrodniczych.
Kiedy z frustracją odkładam na bok komputer do nawadniania, „ nie nawadnia przy odpowiedniej wilgotności ”, zaczyna padać deszcz. Przeklinam, śmieję się, wpycham do ust trzy wiśnie naraz i wycofuję się do altany. O tak, okna potrzebują świeżej warstwy farby.
W swojej kolumnie „Wizyta na Wschodzie” Paul Linke co dwa tygodnie relacjonuje swoje życie w Chemnitz i okolicach. Saksonia jest do bani? Niemożliwe!

Berliner-zeitung