Melancholijny geniusz historii popu: Brian Wilson, założyciel i kompozytor Beach Boys, zmarł


Chciał zostać najlepszym muzykiem pop na świecie. A biorąc pod uwagę jego umiejętności jako autora tekstów piosenek, aranżera i kompozytora, jego ambicje nie były bezpodstawne. Jednak wybitny talent Briana Wilsona nigdy nie przyniósł mu szczęścia. Tytuły piosenek takie jak „Fun, Fun, Fun”, „Good Vibrations” i niedokończony album „Smile” naznaczyły karierę, która wielokrotnie prowadziła do ponurości.
NZZ.ch wymaga JavaScript do ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Melancholia stała się drugą naturą muzyka. I choć czasami służyła jako łajdak dla artystycznych pretensji, ostatecznie okazała się przeszkodą w osiągnięciu sukcesu. Zwłaszcza, że frustracje Briana Wilsona były oczywiste. Często dziecinnie zabawna gwiazda z pewnością nie miała charyzmy.
Mógł ukształtować repertuar i brzmienie Beach Boys. Jednak wizerunek jego zespołu został ukształtowany przez innych — na przykład przystojnych blondynów, takich jak wokalista Mike Love, lub brata Briana, Dennisa na perkusji. Pasję artystyczną Briana Wilsona hamowali również fani, którzy chcieli być zabawiani przez wesołe melodie, z których Beach Boys słynęli od momentu powstania w 1961 roku. Wilson wyobrażał sobie lub idealizował kalifornijski raj, do którego sam nie pasował. Z drugiej strony nie zadowalała go niekończąca się zabawa surferów, kochanków, plaż i zachodów słońca.
Przepis Beach Boys na sukcesBrian Wilson urodził się 20 czerwca 1942 r. w Inglewood w Kalifornii. Jako chłopiec podobno marzył o karierze gwiazdy baseballu lub futbolu, podobnie jak jego bracia (o surfingu jednak nigdy nie wspomniano). Jednak był najwyraźniej niezdarny w sporcie; w swojej nadgorliwości złamał nawet nogę przyjaciela.
Jego rodzice szybko rozpoznali jego talent muzyczny. Jego surowy, czasami tyraniczny ojciec, Murry Wilson, kładł nacisk na musztrę i promował go i jego braci jako The Beach Boys. Pasja Briana Wilsona do muzyki pop rozgorzała jednak dopiero, gdy w dniu swoich 16. urodzin otrzymał urządzenie do nagrywania wielokanałowego. Dzięki temu narzędziu mógł eksperymentować z polifonicznym wokalem. Wkrótce harmonijny wokal połączony z gitarowymi dźwiękami surf i rock 'n' rollem stał się przepisem na sukces Beach Boys.
Na swój wczesny hit „Surfin' USA” Beach Boys zapożyczyli „Sweet Little Sixteen”, piosenkę pioniera rock 'n' rolla Chucka Berry'ego. Poza tym Brian Wilson, który wkrótce przejął produkcję albumu, rzadko miał problem z wpadającymi w ucho melodiami. Świadczy o tym imponująca produkcja piosenek w pierwszej połowie lat 60.
Lekkość i pasjaBardziej znaczące artystycznie były jednak jego błyskotliwe aranżacje. W przeplatających się i skondensowanych rejestrach wokalnych, a także w kontrastach poszczególnych głosów, Wilson osiągnął równowagę lekkości i pasji.
Dzięki charakterystycznemu polifonicznemu wokalowi Beach Boys stylistycznie byli bliżsi zespołom doo-wop i boysbandom niż klasycznym grupom rockowym, w których wokalista zazwyczaj pełnił rolę figuranta.
W polifonicznych fragmentach Brian Wilson, który nauczył się śpiewać w swojej rodzinie, od czasu do czasu poruszał temat miłości do wspólnoty. Jednak jako lider zespołu brakowało mu autorytetu głównego wokalisty. Ponadto nigdy nie czuł się całkowicie komfortowo na scenie; strasznie cierpiał z powodu tremy. Jednak wraz z sukcesem Beach Boys ich harmonogram koncertów się wydłużył, a trasy stały się dłuższe.
Beach Boys wkrótce nie byli w stanie sami zrealizować koncepcji dźwiękowych Briana Wilsona. Jest to szczególnie widoczne na albumie „Pet Sounds” wydanym w 1966 roku. Brian Wilson wykorzystał wszystkie możliwości nowoczesnej technologii studyjnej i radykalnie rozszerzył brzmienie zespołu — z jednej strony dodając rogi, instrumenty strunowe i tzw. theremin, a z drugiej dzwonki rowerowe, rogi i wszelkiego rodzaju fragmenty dźwiękowe (od szczekających psów po jadące pociągi).
W ten sposób pokolorował i ułożył mieniący się dźwięk w podobny sposób, jak poszczególne wokale. „Pet Sounds” wspiął się na szczyty list przebojów na całym świecie; dotyczyło to szczególnie przeboju „Good Vibrations”.
Archiwum Ronalda Granta / Imago
Nie było innego muzyka pop, który kontrolowałby artystycznie piosenkę, dźwięk, aranżację i produkcję tak swobodnie i pewnie jak Brian Wilson. W porównaniu do rywalizujących Beatlesów, był jak John Lennon, Paul McCartney i George Martin w jednym dla Beach Boys.
Ale Beatlesi nie spali. Ich chęć uczenia się od Beach Boys została zademonstrowana przez śmiałe eksperymenty dźwiękowe w „Revolver” w 1966 roku. Wilson ze swojej strony chciał pójść o krok dalej. Współpracował z eksperymentalnym tekściarzem Van Dyke Parksem nad nowym dziełem, które przyćmiło wszystko, co było wcześniej. „Smile” był programowym tytułem nowej, wieloczęściowej kompozycji. Miał wyrażać radość, którą Wilson mógł znaleźć tylko dzięki narkotykom rozszerzającym umysł.
Kompozytor wyobrażał sobie muzykę jako „młodzieńczą symfonię dla Boga”. Pop był teraz w końcu gotowy, aby ustanowić się jako wysoka kultura. Ponownie wezwano muzyków z tak zwanego „Wrecking Band” — grupy utalentowanych instrumentalistów, którzy już wdrożyli idee „Pet Sounds”. Mówi się, że aby wprawić się w nastrój, Wilson zbudował piaskownicę wokół swojego fortepianu, w której od czasu do czasu zanurzał stopy.
Ale podczas gdy „Pet Sounds” ugruntowało jego sławę, „Smile” przypieczętowało jego upadek. Członkowie zespołu nie potrafili zrozumieć niejednoznacznych tekstów. Produkcja poszczególnych piosenek została utracona w niekończących się próbach. Na przykład „Heroes and Villains”, który pierwotnie miał dwanaście minut, był wielokrotnie nagrywany ponownie. To opóźniało produkcję. Co gorsza, nowy album Beatlesów został już wydany: „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”, ustanawiając nowe standardy zarówno pod względem techniki studyjnej, jak i muzyki.
Ostatecznie Capitol Records zawiesiło projekt. Brian Wilson schował się pod kołdrą, wyczerpany i wykończony. Jego twórcza energia była wyczerpana. W kolejnych latach marzył o kolejnych dużych projektach — o tytułach takich jak „A World of Peace Must Come”. Dodał jednak do repertuaru Beach Boys tylko kilka piosenek.
Przyjazne recenzjeOd tego czasu Brian Wilson wielokrotnie stawiał się w centrum uwagi pod względem muzycznym – jako artysta solowy lub z Beach Boys. W 2004 roku nagrania „Smile” zostały w końcu wydane. Były zaginione od dawna; plotka głosiła, że sam Wilson je zniszczył. Album jeszcze bardziej podkreślił umiejętności autora piosenek i aranżera. Otrzymał pozytywne recenzje, na jakie z pewnością zasługiwał. A jednak: pozostaje dziełem historyków. Nie wszedł do zbiorowej pamięci popowej publiczności, mimo że Brian Wilson w ostatnich dekadach ponownie wykonał muzykę z „Smile” i „Pet Sounds” na żywo.
Na przykład w 2017 r. na Montreux Jazz Festival. Jego koledzy muzycy dali z siebie wszystko dla weterana. I chociaż śpiewał z trudem, jego własna muzyka wydawała się wywoływać uśmiech na jego twarzy. Teraz Brian Wilson zmarł w wieku 82 lat. Będzie zapamiętany jako smutny geniusz w historii popu.
nzz.ch