Konrad H. Jarausch | O tym, który wyruszył...
Dwie dusze mieszkają, niestety! w mojej piersi”. Chciałem dowiedzieć się od Konrada H. Jarauscha, czy to faustowskie westchnienie dotyczy również jego. Moja dziennikarska ciekawość nie była skierowana bezpośrednio na pytanie o głębszy i podziemny sens ludzkiej egzystencji, czy o istnienie między siłami światła i ciemności, ale raczej na jego możliwy konflikt między dwoma narodami, dwoma państwami, dwoma państwami, dwoma całkowicie odrębnymi kulturowo i mentalnie światami. Nie trzeba dodawać, że niemiecko-amerykański profesor historii nie jest oddany magii, lecz raczej przywiązany do najsurowszej naukowej ścisłości. Ale czy postrzega siebie bardziej jako „Amerykanina”, czy „Niemca”?
Urodzony 14 sierpnia 1941 roku w Magdeburgu, w „rodzinie o silnych wpływach pruskich i północnoniemieckich”, z „silnym poczuciem dyscypliny osobistej i obowiązku narodowego”, ściśle protestanckiej i dumnej z reformacji luterańskiej, Jarausch wywodził się z jednej strony ze śląskiej wsi rolniczej, gdzie jego przodkowie ze strony ojca prowadzili mały sklep spożywczy. Z drugiej strony, jego linia macierzysta, pracująca w administracji państwowej, była wykształconą klasą średnią „z domieszką szlachty”. „Genealogia, obejmująca licznych duchownych i nauczycieli, sięga roku 1391” – ujawnia Jarausch w swoich niedawno opublikowanych wspomnieniach – które w istocie były dla niego prezentem urodzinowym. Nigdy nie poznał swojego ojca. Choć nie był członkiem partii nazistowskiej, „ponieważ brzydził się jej neopogaństwem i rasistowską reinterpretacją chrześcijaństwa”, Jarausch, podobnie jak wielu przedstawicieli jego pokolenia, „chciał wziąć udział w historycznej wojnie, która sugerowała, że mógłby zrekompensować niemiecką klęskę z 1918 roku”. Ojciec zginął podczas tzw. kampanii rosyjskiej nazistów.
Syn samotnej matki i jedynego żywiciela rodziny, nauczyciel z zawodu, miał dzieciństwo naznaczone częstymi przeprowadzkami. Właśnie dlatego młody Jarausch nie był w stanie rozwinąć „emocjonalnej więzi z konkretnym miejscem jako domem”. „Ostatnim przystankiem mojego dzieciństwa było Gimnazjum Paula Schneidera, protestancka szkoła z internatem nazwana na cześć pastora ruchu oporu, zamordowanego przez nazistów w 1939 roku” – wyjaśnia Jarausch w swoich niedawno opublikowanych wspomnieniach „Ostatni z przeszłości”. Uczęszczał do szkoły z internatem w Meisenheim, „malowniczym miasteczku w Nadrenii-Palatynacie, niedaleko Bad Kreuznach”. Jego zastępczymi ojcami byli bracia matki i ojca, jak ich dawniej nazywano. Jeden był historykiem, „nowatorskim w swojej metodologii, ale byłym członkiem partii nazistowskiej i politycznym nacjonalistą”, drugi nauczycielem szkoły zawodowej, również posiadającym rozległą wiedzę historyczną – co prawdopodobnie przyczyniło się do wyboru kariery przez jego protegowanego. Jednakże, jak pisze Jarausch w swoich wspomnieniach, ostateczna decyzja została podjęta „pod wpływem niszczycielskich skutków II wojny światowej, która pochłonęła życie mojego ojca”.
Ale najpierw chłopiec został wywieziony daleko, za „Wielki Staw”. Dekadę przed buntem studenckim w 1968 roku, wyruszył w drogę, odrzucony przez zadufanie i ciasnotę umysłową, konserwatyzm i restaurację Republiki Federalnej Adenauera, a pociągnięty rzekomym liberalizmem i nonkonformizmem w USA. Chciał zafundować sobie rok „przerwy”. To przerodziło się w prawie cztery dekady. Studiował w Princeton i uzyskał doktorat na Uniwersytecie Wisconsin , ośrodku wsparcia studentów dla ruchu praw obywatelskich Afroamerykanów i protestów przeciwko brudnej wojnie USA w Wietnamie. Następnie wykładał na Uniwersytecie Missouri w Columbii, a później na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel Hill .
„Połączenie mojego niemieckiego dziedzictwa z moją rodzącą się amerykańską osobowością stworzyło hybrydową tożsamość transatlantycką” – pisze Jarausch. Przez pewien czas czuł się rozdarty między możliwą niemiecką a amerykańską przyszłością. Od tamtej pory rozwiązał ten problem w sposób salomonowy, żyjąc i tu, i tam. Po części dzięki swojej żonie, córce niemieckiego naukowca, który, podobnie jak „Ojciec Rakieta” Wernher von Braun, został wezwany do Stanów Zjednoczonych po zwycięstwie nad nazistowskimi Niemcami w ramach amerykańskiej operacji „Spinacz”. Zwycięskie mocarstwo radzieckie ze swojej strony zwerbowało Manfreda von Ardenne i innych specjalistów.
Dlaczego on, „uchodźca” z Niemiec, zwrócił się ku niemieckiej historii w USA? Ponieważ ten kraj po prostu nie chciał go puścić. Jego rozprawa doktorska była poświęcona kanclerzowi Rzeszy Theobaldowi von Bethmann-Hollwegowi i winie za I wojnę światową. „Badanie przeszłości pociągało mnie, ponieważ obiecywało klucz do zrozumienia teraźniejszości i przyszłości”. Jarausch coraz bardziej interesował się różnymi ścieżkami rozwoju dwóch powojennych państw niemieckich. Spojrzenie na nie zza oceanu oferowało wiele korzyści, wyjaśnia w wywiadzie dla „nd”. W książce czytamy: „Odległość geograficzna dawała możliwość zdystansowania się od wewnętrznych sporów allemandes”. Innymi słowy: umożliwienia sobie obiektywizmu, trzeźwości emocjonalnej i naukowej bezstronności.
Jego serce biło dla „Szkoły Bielefeld”, nowego, postępowego podejścia metodologicznego do badań historycznych, zapoczątkowanego na początku lat 70. przez Reinharta Kosellecka , Hansa-Ulricha Wehlera i Jürgena Kockę , którzy „musieli ciężko walczyć, aby zwyciężyć nad konserwatywnymi apologetami”. Jarausch był ciekawy i sympatyzował ze swoimi kolegami z NRD, których pracę szanował, pomimo marksistowskiego sprowadzenia historii Niemiec do serii walk klasowych i okazjonalnego wymuszonego pokłonu przed dogmatycznymi maksymami narzucanymi „z góry”. Spotykali się na konferencjach, wymieniali się pomysłami i nawiązywali przyjaźnie, na przykład z Joachimem Petzoldem. „Staraliśmy się komunikować przez żelazną kurtynę”. Obejmowało to komitet, założony w 1980 roku, zwany „Interquant”, którego przewodniczącymi byli Jarausch i radziecki akademik Iwan Kowalczenko.
Kiedy 9 listopada 1989 roku jego syn Peter, kucając przed telewizorem, krzyknął do ojca: „Mur berliński upadł”, nic nie mogło go powstrzymać. Konrad H. Jarausch został wciągnięty w scenę globalnych wydarzeń politycznych i historycznych. W grudniu tego roku zorganizował w Berlinie konferencję, na której historycy z Niemiec Wschodnich i Zachodnich, a także z USA, dyskutowali o swoich doświadczeniach i podsumowywali swoją dotychczasową pracę. W 1998 roku Jarausch objął kierownictwo Centrum Historii Współczesnej w Poczdamie, którym kierował aż do przejścia na emeryturę w 2006 roku, początkowo wspólnie z Christophem Kleßmannem z Bielefeld, a następnie Martinem Sabrowem z Kilonii (a zatem również tutaj konsekwentnie pod zachodnim kierownictwem). ZZF był jednym z tzw. „siedmiu krasnoludków”, założonych w celu wspierania pozytywnie ocenianych naukowców z NRD. W wywiadzie dla „nd” Jarausch krytycznie odniósł się do ocen, których konieczność wyjaśnia w książce, i skrytykował przesadę i niesprawiedliwość. Oddaje hołd krytyce i samokrytyce znanych kolegów z NRD, takich jak Kurt Pätzold i Fritz Klein .
Sam ZZF przez lata spotykał się z zaciekłą wrogością, ponieważ nie podążał za głównym nurtem, nie ograniczał swoich badań i publikacji na temat historii NRD do Muru, Stasi, represji i wszechwładzy SED, lecz dążył do zgłębiania codziennego życia społecznego i zrozumienia związku milionów obywateli z tym państwem. Jego najzacieklejszym przeciwnikiem było wówczas Stowarzyszenie Badawcze SED-Państwo przy Wolnym Uniwersytecie Berlińskim. Zapytany, czy odczuwa schadenfreude, a przynajmniej satysfakcję z jego rozwiązania pod koniec ubiegłego roku, Jarausch odpowiedział powściągliwym śmiechem, po czym odparł: „Cóż, mieliśmy wiele kłótni, wiele awantur. Ale myślę, że ostatecznie mieliśmy rację w naszym podejściu, a nie ci, którzy wskrzesili teorię totalitaryzmu i określili NRD jako gigantyczne więzienie. To było i nadal jest dla mnie po prostu zbyt płytkie”.
Interesujące w książce Jarauscha są również refleksje na temat tego, jacy mogą być historycy polityki. Sprzeciwia się on politycznej abstynencji, z pewnością ze względu na wpływy, jakie wywarli na niego podczas lat studiów w USA niemiecko-żydowscy emigranci, tacy jak Fritz Stern i Georg Iggers . Jarausch uważa debatę, która wybuchła na frankfurckiej konferencji historyków w 1998 roku, na temat „udziału” czołowych niemieckich historyków, takich jak Werner Conze i Theodor Schieder, w nazistowskiej dyktaturze, a także ich milczenie po 1945 roku na temat tej niewypowiedzianej współpracy, za „spóźnioną konfrontację”.
Kolejne ekscytujące dyskusje nastąpiły wraz z nadejściem nowego tysiąclecia. Jarausch, wraz z podobnie myślącymi badaczami, przyjrzał się uważnie wielkim historycznym „narracjom mistrzowskim”. W książce czytamy: „Na początku nowego tysiąclecia wszystkie główne wersje prezentacji przeszłości Niemiec wydawały się równie zdyskredytowane: narracja nacjonalistyczna poniosła tak katastrofalną porażkę w przypadku Trzeciej Rzeszy, że była niemal nie do uratowania; marksistowska interpretacja NRD załamała się wraz z komunizmem; a nawet samokrytyczna teza Republiki Federalnej o Sonderwegu została podważona przez badania porównawcze. Ale nawet nowsze alternatywy, takie jak Holokaust czy historia feministyczna i globalna, wkrótce osiągnęły swoje granice”. Krótko mówiąc, w swojej retrospektywie Jarausch oferuje również coś w rodzaju „krótkiego kursu” lub „zarysu” historii historiografii najnowszej historii Niemiec, jeśli można to tak odważnie ująć.
Lektura jest również satysfakcjonująca ze względu na osobiste odkrycia, że życie w USA wcale nie było tak komfortowe, jak często błędnie zakładają osoby z zewnątrz. Dotyczyło to zwłaszcza naukowców, o czym Jarausch może opowiedzieć z własnego doświadczenia trudności finansowych i rozpaczy wywołanej prowincjonalną atmosferą. Jest to tym bardziej aktualne dzisiaj, po wypowiedzeniu przez Trumpa wojny nauce i renomowanym instytucjom akademickim. Wyznania o jego początkowej naiwności i nieuwadze, przezwyciężone w stopniowym procesie uczenia się, są wzruszające. Oto fragment książki: „Moje zauroczenie Stanami Zjednoczonymi sprawiło, że zignorowałem liczne dowody mrocznej strony amerykańskiego snu, który dla wielu ludzi przerodził się w koszmar. Kiedy spotkałem rdzennych Amerykanów na Zachodzie, bardziej interesowała mnie ich srebrna biżuteria niż wywłaszczenie ich ziemi przez białych osadników. Ponieważ w Wyoming było bardzo niewielu czarnoskórych, ich rekrutacja do drużyny futbolowej wywołała poruszenie, ale ich dyskomfort związany z dyskryminacją pozostał w dużej mierze niezauważony. Poznałem również kilku Latynosów, ale pozostali dla mnie w dużej mierze niewidoczni, pracując przy prostych pracach usługowych i jako sezonowi pracownicy rolni.
Ale wracając do pytania wyjściowego: czy Konrad H. Jarausch jest bardziej Amerykaninem niż Niemcem, czy odwrotnie? Z naszej niedawnej rozmowy wywnioskowałem, że nie czuje się on jak u siebie w Ameryce Trumpa i coraz bardziej nieswojo czuje się w Niemczech, które przesuwają się coraz bardziej na prawo. Rozdrobnienie i niegościnność naszego świata, targanego konfliktami, kryzysami i wojną, niepokoi go. Choć może tego nie dostrzegać, jest człowiekiem o spokojnym, wręcz stoickim usposobieniu.
Konrad H. Jarausch: Brzemię przeszłości. Życie transatlantyckie. Verbrecherverlag, 244 strony, miękka oprawa, 20 euro.
„Badania przeszłości wydały mi się interesujące, ponieważ dawały nadzieję na odkrycie klucza do zrozumienia teraźniejszości i przyszłości”.
Konrad H. Jarausch
nd-aktuell