Myślałem, że znam Dolinę Krzemową. Myliłem się.

Przez dziesięciolecia życie Marka Lemleya jako prawnika specjalizującego się w prawie własności intelektualnej było dość uporządkowane. Jest profesorem na Uniwersytecie Stanforda i doradzał firmom Amazon , Google i Meta . „Zawsze podobało mi się, że dziedzina, w której pracuję, jest w dużej mierze apolityczna” – mówi mi Lemley. Co więcej, jego demokratyczne wartości były zbieżne z wartościami firm, które go zatrudniły.
Ale w styczniu Lemley podjął radykalny krok. „Zastanawiałem się, jak zareagować na Marka Zuckerberga i upadek Facebooka w toksyczną męskość i neonazistowskie szaleństwo” – napisał na LinkedIn. „Zwolniłem Meta jako klienta”.
Oto Dolina Krzemowa roku 2025. Zuckerberg, mający obecnie 41 lat, stał się sympatycznym fanem mieszanych sztuk walki (MAGA), który nie przejmował się tak bardzo mową nienawiści na swoich platformach i narzekał, że korporacyjna Ameryka jest niewystarczająco męska. Przestał weryfikować fakty i zaczął przesiadywać w Mar-a-Lago. I nie dotyczyło to tylko Zuckerberga. Cała grupa miliarderów zdawała się przedkładać majątki swoich firm nad dobrobyt społeczeństwa.
Kiedy w lipcu spotykam Lemleya w jego biurze na Uniwersytecie Stanforda, wygląda na gotowego na wakacje w hawajskiej koszuli. Przez pół roku, odkąd zwolnił Meta, bardzo niewielu wpływowych ludzi poszło w jego ślady. Prywatnie mówią mu: „Idź precz! Publicznie – odchodzą”. Lemley rozważał nawet, jak mógłby zniknąć, gdyby sytuacja przeciwników Trumpa pogorszyła się. „Każdy, z kim rozmawiałem, ma potencjalną strategię ucieczki” – mówi. „Czy mógłbym dostać obywatelstwo tu i tam?”
Powinny to być najlepsze czasy dla świata technologii, napędzanego boomem na sztuczną inteligencję. Jednak cień padł na Dolinę Krzemową. Społeczność nadal w przeważającej mierze skłania się ku lewicy. Jednak z nielicznymi wyjątkami, jej liderzy reagują na Donalda Trumpa, albo milcząc, albo aktywnie zabiegając o poparcie rządu. Jednym z niezapomnianych obrazów tego ujęcia jest druga inauguracja Trumpa, gdzie zdecydowane kworum elity technologicznej, po sumiennym wpłaceniu czeków na miliony dolarów, zajęło miejsca w pierwszym rzędzie.
„Wszyscy w świecie biznesu boją się reperkusji, bo ta administracja jest mściwa” – mówi David Hornik, inwestor venture capital, jeden z niewielu otwarcie wyrażających sprzeciw. Elita Doliny Krzemowej toczy więc niebezpieczny taniec z kapryśną administracją – albo, jak to ujął Michael Moritz, jeden z ikonicznych inwestorów venture capital z Doliny Krzemowej: „Robią wszystko, co w ich mocy, żeby uniknąć haraczu”.
Wystarczy zapytać Tima Cooka . W maju prezes Apple'a zrezygnował z 8000-milowej podróży, aby dołączyć do prezydenckiej świty na Bliskim Wschodzie. Trump to zauważył. W Katarze prezydent powiedział, że ma „drobny problem” z Cookiem, a następnego dnia zagroził 25-procentowym cłem na iPhone'y .
Nic dziwnego, że kiedy zaoferowałem tego lata kilku czołowym menedżerom Doliny Krzemowej możliwość wygadania się, niewielu dało się na to nabrać. Urlopy wydawały się niezwykle długie. Kalendarze były tak napięte, że nie było ani jednego wolnego terminu na kolejne trzy, cztery, sześć tygodni… kiedy powiedziałeś, że masz termin? Pewien prezes, znany z logoreicznej gadki do dziennikarzy, powiedział mi, że próbuje „odprężyć się” w polityce. „Ale jeśli będziesz chciał porozmawiać o sztucznej inteligencji lub agentach AI, daj mi znać!” – powiedział.
Kiedyś, gdy liderzy branży technologicznej nie spełniali swoich wzniosłych wartości, pracownicy dbali o ich uczciwość. Pracownicy Google’a słynęli z nacisków na swoich przełożonych, by walczyli o różnorodność i unikali kontraktów wojskowych. W domyśle kryła się groźba, że aktywiści z łatwością znajdą pracę gdzie indziej.
Potem pojawił się Elon Musk i zwolnił 80 procent pracowników X, a aplikacja nie upadła. W całej branży działania na rzecz różnorodności spadają, a kontrakty wojskowe rosną. W nocie do pracowników Google z kwietnia 2024 roku, prezes Sundar Pichai zalecił im, aby „nie wykorzystywali firmy jako platformy osobistej, nie kłócili się o destrukcyjne kwestie ani nie debatowali na tematy polityczne”. Swoboda wypowiedzi jest również niepopularna w Meta, gdzie jeden z pracowników mówi, że atmosfera przypomina lata 90.: „Kiedy szedłeś do pracy, nie przyprowadzałeś do biura swoich poglądów politycznych i możesz nie lubić szefa – ale wykonujesz swoją pracę, więc dostajesz wynagrodzenie” – mówią mi. „Powodzenia w znalezieniu firmy, która teraz tak nie wygląda”.
Co się stało z Doliną Krzemową? Dlaczego wielbiciele technologii, bohaterowie Ayn Rand, stali się lizusami Donalda Trumpa ? Jak to się stało, że jeden z rzekomo najmądrzejszych inwestorów venture capital opublikował manifest, w którym wypowiedział wojnę „zaufaniu i bezpieczeństwu”, „etyce technologicznej” i „odpowiedzialności społecznej”? Jaki był sens kupowania przez Jeffa Bezosa „Washington Post” dla korzyści obywatelskich, jak twierdził, a tuż przed wyborami w 2024 roku, usunięcia jego poparcia dla Kamali Harris i zmiany działu opinii na artykuły redakcyjne na temat „swobód osobistych i wolnego rynku”? A skoro już o Cooku mowa, to jak to możliwe, że najskuteczniejszą taktyką polityczną dla szefa firmy wartej 3,4 biliona dolarów jest wkroczenie do Gabinetu Owalnego i uroczyste wręczenie Trumpowi szklanego i złotego bibelotu?
To jest Apple! Kto wie, co Cook – człowiek, który ma więcej wspólnego z Marsjanami niż z MAGA – myślał, stojąc przed Trumpem i rozpakowując najbardziej wątpliwy i najbardziej uniżony produkt w niemal półwiecznej historii firmy. Czy Steve Jobs by to zrobił? Przypuszczam: Kazałby swojemu zespołowi wysłać pozłacanego iPoda. Za pobraniem.
Odkąd Jobs zaczął sprzedawać pierwsze eleganckie Apple II, technologia cyfrowa była reklamowana jako duma i przyszłość Ameryki. Na swój własny, geekowski sposób, technologia mówiła prawdę władzy. Ale teraz, jak mówi Rob Reich, profesor etyki społecznej nauki i technologii na Uniwersytecie Stanforda, „niezwykle mała liczba miliarderów kontrolujących ekosystem informacyjny zawarła sojusz z najbardziej wpływową i budzącą grozę siłą polityczną na świecie. Nigdy w historii nie było takiego momentu, w którym te rzeczy byłyby połączone”.
W pewnym sensie to dla mnie dobra wiadomość – relacjonuję ten ekosystem i jego oligarchów, więc jak wspaniale jest relacjonować historię? Ale pod każdym innym względem jest to szalenie niepokojące. Oczywiście moje historie ewoluowały wraz z branżą. Ale oto coś, co mnie zaskoczyło: jak szybko i zdecydowanie wizjonerzy, których kronikowałem, stanęli po stronie Trumpa, człowieka, którego wartości gwałtownie kłóciły się z egalitarnymi impulsami rewolucji cyfrowej. Jak mogłem to przegapić? Wróciłem na swoje znane terytorium – które w tej epoce wydaje się nagle obce – aby się o tym przekonać.
Przez pierwsze 30 lat życia nie dotknąłem komputera. Postrzegałem te maszyny – przez większość tego czasu komputery mainframe stukające w pomieszczeniach, których nigdy nie widziałem – jako siłę dehumanizującą. Kojarzyłem je z machiną wojenną w Wietnamie i monotonią korporacyjnego życia. Wszystko to zmieniło się na początku lat 80., kiedy przyjąłem zlecenie napisania artykułu o hakerach dla „Rolling Stone”.
Ku mojemu zdumieniu i radości dowiedziałem się, że rozkwitający przemysł komputerów osobistych był nerdowskim spadkobiercą politycznego i kulturalnego aktywizmu końca lat 60. Niektóre z pierwszych startupów komputerowych wyrosły z Homebrew Computer Club, założonego przez aktywistę antywojennego. Moderator klubu przewodził oddziale technologicznym Berkeley Free Speech Movement. Nawet Bill Gates zaczynał jako swego rodzaju narkoman; jego partner Paul Allen był muzycznym maniakiem, który uwielbiał Jimiego Hendrixa. Współzałożyciele Apple, Steve Jobs i Steve Wozniak, ledwo wyrośli ze swoich kudłatych dni sprzedaży „niebieskich skrzynek”, które umożliwiały ludziom wykonywanie nielegalnych połączeń. Chrzanić firmę telefoniczną!
Zacząłem romans z Doliną Krzemową. Czarodzieje, których poznałem, zmieniali świat za pomocą narzędzi zaprojektowanych, by nas podnieść na duchu – by dać przeciętnemu człowiekowi moc eksperta. Elektroniczny arkusz kalkulacyjny był sprzedawany jako narzędzie biznesowe, ale ostatecznie okazał się bronią antyestablishmentową, ponieważ każdy z niedrogim komputerem mógł podważyć obliczenia w gabinecie kierowniczym. Kiedy Mitch Kapor, były nauczyciel medytacji transcendentalnej, założył Lotus Development Corporation, która spopularyzowała arkusz kalkulacyjny w latach 80., powiedział swojemu doradcy finansowemu, że ceni ludzi bardziej niż zyski i chce inwestować w swoich pracowników. „Byłem przygotowany na to, że powie nie” – mówi Kapor. Na szczęście dla Kapora, facet powiedział tak.
W słynnej reklamie Macintosha Apple z 1984 roku, sportowiec ciska młotem w postać Wielkiego Brata – chciała zmiażdżyć autorytet. Nagłówek mojego artykułu o Macu w Rolling Stone mówił wszystko: „Dzieciaki geniuszy spotykają Dartha Vadera”. (Mam na myśli IBM. Haha.) To była sprawiedliwa walka!
Oczywiście, Dolina Krzemowa nigdy nie była tylko kwiatkiem i psychodelikami. „Choć może szczycić się korzeniami kontrkulturowymi, zarabianie pieniędzy i gromadzenie władzy zawsze było w głównym nurcie” – mówi Kapor. I oczywiście, w polityce Doliny Krzemowej zawsze obecny był silny nurt libertariański.
Ale nawet inwestorzy venture capital zdawali się odczuwać ducha rewolucji – jakby Weathermen przeszli od produkcji bomb do prowadzenia pokazów debiutów giełdowych. Kiedy internet pojawił się niczym grom z jasnego nieba, ideologiczna ścieżka dźwiękowa stała się ogłuszająca. W swojej słynnej „Deklaracji Niepodległości Cyberprzestrzeni” z 1996 roku mój przyjaciel John Perry Barlow argumentował, że internet wykracza poza ziemskie prawa i granice. „Wasze prawne koncepcje własności, ekspresji, tożsamości, ruchu i kontekstu nie mają do nas zastosowania” – napisał.
O mój Boże, ależ myśmy publikowali nasze nadzieje w internecie! Kiedy ich poznałem, Larry Page i Sergey Brin byli zagorzałymi idealistami. Jeff Bezos podszedł do mnie jak kumpel, chętnie zwracając uwagę na to, że pracownicy Amazona, w tym on sam, ustawiali swoje komputery na przerobionych drewnianych drzwiach zamiast na drogich biurkach. Po mojej pierwszej rozmowie z Zuckerbergiem wrócił do domu, do maleńkiego mieszkania bez mebli.
A potem giganci internetu rozszerzyli skalę swoich firm, aby narzucić własne koncepcje ekspresji, tożsamości i kontekstu. Ci niegdyś skromni liderzy zebrali niewyobrażalne korzyści. Teraz nie mogą się nachwalić swoim bogactwem – liczne domy, jachty, samoloty.
W typowo przyjemny lipcowy dzień spotkałem się z Russellem Hancockiem, który prowadzi think tank o nazwie Joint Venture Silicon Valley, w salonie jego domu w Palo Alto. Zdobył go podczas kryzysu technologicznego w 2000 roku; teraz nie da się kupić chaty w Paly bez majątku niemal pokoleniowego. Page i Zuckerberg, niezadowoleni z jednego gospodarstwa, nabyli pobliskie nieruchomości, przekształcając niegdyś sielankowe ulice w osiedla superzłoczyńców.
„Ludzie, którym wiedzie się znakomicie, naprawdę świetnie się bawią” – mówi Hancock. Dla wszystkich innych w Dolinie Krzemowej przepaść majątkowa staje się coraz bardziej dotkliwa, coraz bardziej absurdalna. Kiedy Apple weszło na giełdę w 1980 roku, majątek netto Steve'a Jobsa przekroczył niemal niesłychane 100 milionów dolarów. Teraz Zuckerberg podobno oferuje badaczom sztucznej inteligencji tyle samo pieniędzy za rok pracy. Hancock wspomina o współczynniku Giniego, popularnym wskaźniku nierówności wśród ludzi z Banku Światowego. Od lat 90. „zeszliśmy z 30 na Giniego do 83” – mówi. „Takie były warunki rewolucji francuskiej”.
Zachodziła kolejna duża zmiana. Przez długi czas, jak zauważa Chris Lehane, były pracownik Billa Clintona, który pracował dla firm takich jak Airbnb i OpenAI, oprogramowanie „było niemal jak czwarty wymiar”. Liderzy technologiczni mogli sobie pozwolić na pozostanie na zachodzie i unikanie polityki. Ale potem produkty programistyczne zaczęły destabilizować całe sektory biznesu. „Te produkty fizycznie manifestowały się w taksówkach, wynajmie krótkoterminowym i dostawach jedzenia” – mówi Lehane – „zderzając się z istniejącymi systemami politycznymi, przekonaniami i prawami”. Czasami ludzie umierali z powodu tej inwazji. Stare, ukochane firmy upadały. Lokalni politycy wpadali w furię. Aby oszukać system, Dolina Krzemowa rzuciła się w bagno. Jak mówi mi jeden z technologów w obecnej administracji: „Dolina teraz zdaje sobie sprawę, że nie może ignorować polityki, bo polityka nie zignoruje ciebie”.
Nic dziwnego, że opinia publiczna podchodziła z dystansem do aplikacji, z których nie mogła zrezygnować. W połowie pierwszej dekady XXI wieku ludzie atakowali duże autobusy, które przewoziły pracowników branży technologicznej do i z San Francisco, Mountain View i Menlo Park, gdzie pracownicy pili latte w mikrokuchniach, korzystali z masaży w południe i dyskutowali o prowokacyjnych poglądach politycznych lewicy.
Być może czarodzieje ery komputerów osobistych i internetu odnieśli zbyt duży sukces. „Przesadziliśmy” – mówi Andy Hertzfeld, legenda programowania, który pomógł stworzyć pierwszego Macintosha. „Byliśmy tak idealistyczni, myśląc, że każdy powinien korzystać z komputera i że powinniśmy sprawić, by był on uroczy i zabawny”. Rezultatem, jak ubolewa, jest dystopia nastolatków uzależnionych od telefonu, a nawet koniec eseju o pracy domowej.
W gruncie rzeczy wielkie firmy technologiczne stały się firmą telefoniczną – zgubnymi gigantami, którzy podkręcają swoje produkty, by generować większe zyski. Nie można się nawet dodzwonić do obsługi klienta. W badaniu przeprowadzonym w 2024 roku wśród mieszkańców Doliny Krzemowej, trzy czwarte respondentów uważało, że firmy technologiczne mają zbyt dużą władzę; prawie tyle samo uważa, że utraciły swój moralny kompas.
Dlatego, jeszcze zanim Obywatel Trump wszedł do Białego Domu w 2017 roku, zauważyłem, że narracja w moich opowiadaniach uległa zmianie. Kiedyś czerpałem z opowieści o Dawidzie i Goliacie. Teraz pisałem legendę o Ikarze. Wciąż dostrzegałem pychę tej postaci wśród elity technologicznej. I to doprowadziło ich do Donalda Trumpa.
Historia może zapamiętać Josepha R. Bidena jako chwiejną postać w jego ostatniej debacie prezydenckiej. Jednak szokująco szerokie grono ludzi w Dolinie Krzemowej postrzega go jako despotę nienawidzącego postępu. Byłem zaskoczony żarliwością ich antypatii wobec wujka Joe.
Lehane, były rzecznik Clinton, twierdzi, że administracja i jej agencje nie rozumiały technologii ani nie interesowały się nią zbytnio, „poza potencjalnymi próbami powstrzymania jej rozwoju”. Do głównych antagonistów ery Bidena należeli Lina Khan, przewodnicząca Federalnej Komisji Handlu, oraz Jonathan Kanter, szef wydziału antymonopolowego Departamentu Sprawiedliwości. Metodycznie wnosili oni pozwy przeciwko Google, Amazonowi, Apple i Meta. Khan blokował nawet skromne fuzje, zagrażając całemu ekosystemowi mniejszych startupów, którym coraz trudniej było negocjować zyskowne wyjścia z rynku.
Ludzie Bidena mają uzasadnione argumenty obronne – w końcu te firmy najwyraźniej mają monopol. Spójrzcie też, co stało się z firmą projektową Figma po tym, jak Federalna Komisja Handlu (FTC) Khana zbadała jej potencjalną fuzję z Adobe. Dwa lata później firma miała spektakularną pierwszą ofertę publiczną.
Jednak jednym z największych i najłatwiejszych do uniknięcia błędów Bidena było prawdopodobnie to, że nie zaprosił Elona Muska na wydarzenie dla producentów pojazdów elektrycznych w 2021 roku. Powodem miała być chęć zadowolenia związku zawodowego United Auto Workers (Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Samochodowego), choć Biały Dom później twierdził, że to walka o przepisy dotyczące pojazdów elektrycznych kosztowała go miejsce przy stole. Nawet Reid Hoffman, jeden z nielicznych miliarderów z branży technologicznej, którzy wypowiadają się przeciwko Trumpowi, uważa to za szaleństwo. „Powinieneś zaprosić lidera branży pojazdów elektrycznych na szczyt!” – mówi. „To był element radykalizacji Elona”.
Albo przynajmniej część publicznej narracji o tym, dlaczego Musk, który wcześniej przekazywał darowizny kandydatom Demokratów, poszedł w kierunku MAGA. Inne teorie obejmują radykalizację podczas pandemii COVID-19, po tym jak rząd wstrzymał prace w jego fabryce w Kalifornii; radykalizację za pośrednictwem Twittera i zbyt wielu pochlebczych postów; albo po prostu to, że oszalał. W każdym razie, zajął się promowaniem prawicowych treści na X (zwłaszcza swoich własnych postów), głośnym wspieraniem Trumpa i oczywiście przekazaniem prawie 300 milionów dolarów na kampanię Trumpa. Kiedyś „jeśli byłeś republikaninem lub mówiłeś, że jesteś przeciwnikiem podatków, musiałeś się ukrywać”, mówi Ryan Petersen, dyrektor generalny firmy logistycznej Flexport. „Elon sprawił, że było bezpiecznie dla wszystkich”.
Kolejnym błędem Bidena, w oczach elity technologicznej, była wrogość jego administracji do kryptowalut. Według jednego z czołowych dyrektorów branży kryptowalut, z którym rozmawiałem, problemy zaczęły się, gdy jeden z największych fundatorów Demokratów, kryptomilarder Samuel Bankman-Fried, został zdemaskowany jako oszust na wielką skalę. „To był ogromny wstyd dla Demokratów” – powiedział mi dyrektor. „Więc co robisz, gdy jesteś upokorzony? Reagujesz przesadnie”.
Przed skandalem firmy prowadziły konstruktywną debatę na temat regulacji. Jednak afera SBF wzmocniła twardą linię, którą zdecydował się przyjąć szef SEC, Gary Gensler. (Gensler odmówił wywiadu, choć namawiał mnie, abym „kontynuował dobrą pracę w WIRED!”). Osoby związane z kryptowalutami obwiniają również senator Elizabeth Warren, którą wielu uważało za zwolenniczkę Genslera.
Branża kryptowalutowa przelała setki milionów dolarów na kampanię Trumpa. „Zawsze koncentrowaliśmy się wyłącznie na tym, co jest dobre dla kryptowalut” – mówi Paul Grewal, główny radca prawny Coinbase i były sędzia federalny. W połowie lata 2024 roku Trump, który wcześniej nazwał kryptowaluty oszustwem, pojawił się na konferencji poświęconej Bitcoinowi, obiecując zwolnienie Genslera i uczynienie Stanów Zjednoczonych „kryptowalutową stolicą planety”.
Nawet polityka Bidena w zakresie sztucznej inteligencji okazała się radykalizująca. Kluczowe postacie w tej dziedzinie wydawały się zadowolone, debatując nad regulacjami. Ale potem sztuczna inteligencja rozgorzała na dobre, a firmy potrzebowały ogromnych inwestycji w infrastrukturę – i mniej restrykcyjnych zasad. Zgadnijcie, kto był gotowy to zrobić. „Jeśli chodzi o to, czy był człowiekiem, czy wizjonerem, nikt nie jest wielkim fanem Trumpa” – mówi Peter Leyden, autor (i były redaktor WIRED) książki o „Wielkim Postępie” technologii. „Ale wtedy pojawia się sztuczna inteligencja – czas na grę. Więc postanowili: »Chrzanić to, podłączymy nasze drzewo do tego szalonego Trumpa«”.
W swoich podcastach, inwestor venture capital Marc Andreessen ostro narzekał na politykę Bidena w zakresie prawa antymonopolowego, sztucznej inteligencji i różnorodności, wyrażając oburzenie, że Biden nie chce się z nim osobiście spotkać. Jego zdaniem Biden – i tak naprawdę opinia publiczna – nie wywiązała się ze swojego zobowiązania wobec tego, co Andreessen nazwał „Umową”.
Oto jak opisał to felietoniście „New York Timesa”, Rossowi Douthatowi: Przedsiębiorca zakłada firmę, zarabia krocie, a świat korzysta z nowej technologii. „Potem w twoim nekrologu jest mowa o tym, jaką niesamowitą osobą byłeś, zarówno w karierze biznesowej, jak i filantropijnej. A tak przy okazji, jesteś demokratą, jesteś zwolennikiem praw osób homoseksualnych, jesteś zwolennikiem aborcji, jesteś zwolennikiem wszystkich modnych i stosownych wówczas inicjatyw społecznych… Oto, o co chodzi”.
Odważając się rzucić wyzwanie branży technologicznej, Biden zagroził planom biznesowym potentatów. Co gorsza, zranił ich uczucia . „Nie sposób przecenić, jak bardzo byli urażeni” – mówi Nick Clegg, który do początku tego roku był prezesem ds. globalnych w Meta. W lipcu 2024 roku Andreessen i jego partner Ben Horowitz ogłosili, że przekażą swoje pieniądze Trumpowi.
Niektóre z narzekań Andreessena były przesadzone – nie ma Marca, nie wszyscy młodzi pracownicy są marksistami – ale nie był jedynym, który wściekał się na programy różnorodności i poprawność polityczną. Wydawało się, że po drugiej stronie Doliny, porozumienie się nie powiodło. „W branży technologicznej, nawet w centrolewicy, panuje ogólne przekonanie, że polityka tożsamości zaszła za daleko” – mówi Leyden. Trae Stephens, VC Founders Fund i współzałożyciel Anduril, również to zauważył. „Moi znajomi, którzy są Demokratami, nie zmieniają partii” – mówi mi. „Po prostu mają dość Demokratów”. Sam Altman, dyrektor generalny OpenAI, był z radością związany z lewicą. Na początku tego roku powiedział w mediach społecznościowych, że politycznie jest „bezdomny”. Chociaż wydaje się, że spędza dużo czasu z Trumpem.
A potem jest Zuckerberg. Często przeprowadzałem z nim wywiady podczas pierwszej kadencji Trumpa i byłem przekonany, że żywił szczere współczucie dla imigrantów. Nie przypominam sobie, żeby powiedział o Trumpie choć jedno miłe słowo. Gdzieś w ciągu ostatniego roku, mniej więcej, zaczęły padać z niego pozytywne słowa. Kiedy Trump dosłownie uniknął kuli podczas kampanii zeszłego lata i uniósł pięść w powietrze, Zuckerberg nazwał go „twardzielem”. Potem pojawiły się wizyty w podcaście Joe Rogana, gdzie narzekał, że korporacje są niewystarczająco męskie, i w Mar-a-Lago, gdzie podobno obwinił swoją byłą dyrektor operacyjną Sheryl Sandberg – orędowniczkę różnorodności w firmie – za całe to niepotrzebne kontrolowanie toksycznych treści i dezinformacji (krytyka, którą później zdementował). Teraz Zuckerberg nie jest aż tak zainteresowany imigrantami. On i jego żona Priscilla sfinansowali szkołę w East Palo Alto, enklawie dla osób o niskich dochodach. Zamykają ją.
„Widzę Marka jako politycznego zmiennokształtnego, którego głównym celem jest przetrwanie i rozwój firmy” – mówi mi jeden z dyrektorów Meta. „Trump jest tak transakcyjny, że możesz z nim walczyć i zostać wydymanym, albo możesz spróbować z nim współpracować i dostać procent od tego, czego chcesz”.
Dla elity technologicznej, odwetowa natura Trumpa nie jest wadą, lecz cechą. „Wielu z nich uważa Trumpa za kogoś bardzo znajomego” – mówi Clegg. „Jedziesz do Mar-a-Lago, a on mówi: »Zawrzyjmy umowę«. Ten urok Trumpa jest niesamowicie odurzający dla technologicznych kumpli z Doliny Krzemowej”.
Czy Biden rzeczywiście był tak zły dla technologii? Demokraci, z którymi rozmawiałem, a którzy zasiadali w Białym Domu lub Kongresie w tamtych latach, twierdzą, że po prostu pociągali do odpowiedzialności za zbytnie zadłużenie branży – dla jej własnego dobra. „Nie sądzę, żebyśmy popełnili błąd w polityce” – mówi Tim Wu, który był specjalnym asystentem Bidena ds. technologii i konkurencji. „Naszym celem było utrzymanie zdrowej kondycji branży technologicznej poprzez zmuszanie jej do ciągłych innowacji”.
Strategia najwyraźniej nie zadziałała. W pierwszych miesiącach 2025 roku administracja Trumpa zniosła regulacje, które irytowały branżę technologiczną. „Amerykański Plan Działań w zakresie AI” koncentruje się na ustanowieniu dominacji USA. Żegnajcie regulacje! Krypto-bracia byli świadkami nie tylko odejścia znienawidzonego przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) Genslera, ale także uchwalenia ustawy, która legitymizowała ich branżę. Osoby nominowane przez Trumpa niedawno unieważniły decyzję wydziału antymonopolowego Departamentu Sprawiedliwości, aby umożliwić przeprowadzenie dużej fuzji technologicznej.
Cła Trumpa, oczywiście, stanowią duże problemy dla biznesu. Okazuje się jednak, że można całkiem dobrze działać na zgiętym kolanie. Weźmy Jensena Huanga, szefa firmy Nvidia. Oczekiwano, że administracja zajmie twarde stanowisko w sprawie sprzedaży chipów Chinom. Huang rozpętał pełną parą działania lobbingowe, które przeniosły go z Mar-a-Lago do Arabii Saudyjskiej. Obiecał 500 miliardów dolarów amerykańskich inwestycji. Obgadywał Bidena przed komisją kongresową. Zanim Huang skończył, Trump nazywał go przyjacielem i łagodził kontrolę eksportu jego chipów. Kiedy Trump przemawiał na szczycie AI w lipcu, Huang był tam, aby świętować — i mądrze nie przypisując sobie zasług. Kiedy przyszła kolej Huanga na scenę, od razu przeszedł do sedna. „Unikalną przewagą Ameryki, której żaden inny kraj nie mógłby mieć”, powiedział, „jest prezydent Trump”.
Później Huang dowiedział się, że administracja zapewni sobie 15-procentowy udział w sprzedaży brutto do Chin. Niedługo potem Trump przejął 10% udziałów w Intelu. Wygląda na to, że „unikalna przewaga” Ameryki nie ustaje w dążeniu do zdobycia władzy, nawet od tych, którzy poniżają się przed nią. W dłuższej perspektywie ci oszukani prezesi mogą zdać sobie sprawę, że to nie jest realpolitik. To pakt samobójczy.
Bradley Tusk jest konsultantem politycznym dla firm technologicznych. Uber i FanDuel korzystały z jego usług, gdy zmieniały zasady obowiązujące w swoich branżach, a on sam jest przyzwyczajony do politycznych zawirowań. Jego zdaniem taktyka Trumpa polega na szybkim działaniu rządu i łamaniu przepisów.
Kiedy rozmawiamy, Tusk wymienia, co jego zdaniem stanowi o wyjątkowości amerykańskiej gospodarki technologicznej – niezależne rynki i instytucje, wolność słowa, ochronę własności intelektualnej, silne instytucje edukacyjne, przyzwoitą politykę imigracyjną. Potem jego głos staje się twardy. „Trump robi coś przeciwnego do każdej z tych rzeczy” – mówi. „Zdecydowanie istnieje ryzyko, że zniszczy wszystko, co czyni amerykańską gospodarkę wyjątkową i odnoszącą sukcesy”.
Zacznijmy od imigracji. Chyba żadna grupa technologiczna nie podążała śladami Trumpa bardziej niż czterech gadatliwych inwestorów-braci, którzy prowadzą podcast All In . Trzech z tych „najlepszych kumpli”, jak sami siebie nazywają, urodziło się za granicą. W okresie wyborczym dwóch najlepszych kumpli, inwestorzy venture capital Chamath Palihapitiya i David Sacks, zorganizowało zbiórkę funduszy w domu Sacksa, na którą licytowano nawet 300 000 dolarów. Wkrótce potem Trump nagrodził ich, udzielając się w ich podcaście. (Sacks jest teraz szefem Trumpa ds. sztucznej inteligencji i kryptowalut). Niektóre pytania były bardzo proste, na przykład: „Nigdy nie rozumiałem, dlaczego mur [graniczny] jest kontrowersyjny”. Ale nawet oni nie mogli poprzeć jego polityki imigracyjnej. Czy Trump nie zdawał sobie sprawy, że świat technologii kwitnie dzięki czarodziejom urodzonym za granicą?
Ku ich zdumieniu, nie tylko się zgodził, ale wręcz obiecał, że w jego administracji każdy zagraniczny student, który ukończy studia, otrzyma zieloną kartę. Przyjaciele byli wniebowzięci.
To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Kilka godzin później, gdy baza MAGA stanęła w płomieniach, sztab Trumpa wydał oświadczenie negujące jego słowa. Teraz, gdy wrócił do Białego Domu, on i jego wiceprezydent pozostali dwulicowi – zapewniając publiczność w branży technologicznej, że chcą najlepszych zagranicznych studentów, jednocześnie utrudniając firmom zatrudnianie i zatrzymywanie tych talentów. W pewnym momencie Trump podjął kroki, aby uniemożliwić obcokrajowcom zapisanie się na najstarszy uniwersytet w Ameryce. Do tej pory to się nie stało, ale tego lata Departament Bezpieczeństwa Krajowego zaproponował nowe przepisy, które ograniczają zagraniczne wizy studenckie do czterech lat – zbyt krótko, aby uzyskać doktorat, a dla wielu nawet licencjat. Liczba studentów przyjeżdżających z zagranicy gwałtownie spadła.
„Zdecydowanie obserwujemy efekt mrożący” – mówi Harj Taggar, partner zarządzający w Y Combinator. Chociaż międzynarodowi założyciele YC zdołali jak dotąd wjechać do kraju, kandydaci z wizami studenckimi są bardziej niechętni do opuszczania szkoły, aby dołączyć do programu. Widzi, że zagraniczni studenci rozważają wyjazd do Londynu, aby pracować lub założyć firmy. „Uważają, że może nie być tu tak bezpiecznie” – mówi. „To mnie naprawdę smuci”.
Mam jeszcze kilka powodów, dla których Taggar jest naprawdę smutny: na przykład masowe anulowanie finansowania nauki i badań. Żegnajcie, nowe pokolenie inżynierów i informatyków. „W imię ukarania przebudzenia, całkowicie sparaliżujemy silnik innowacji, który stworzył zyski gospodarcze ostatnich 50 lat” – mówi Hornik, inwestor venture capital.
Następnie narasta efekt zbierania przysług i faworyzowania Trumpa — kupowania tej części Intela, przywłaszczania sobie tej części sprzedaży Nvidii. W krajach przesiąkniętych korupcją zwycięzcy nie są wybierani według zasług, ale przez aparatczyków i silnych przywódców. Te narody są skazane na status drugiej lub trzeciej kategorii. W swoim wystąpieniu przedwyborczym w podcaście Joe Rogana Zuckerberg sam to powiedział. „Przynajmniej w USA panują rządy prawa” — zauważył. „Jeśli inne rządy postanowią cię ścigać, nie zawsze masz pewność, że potrafisz bronić się przed zasadami”. Zgadnij co — teraz jesteśmy jak te inne rządy! Zuckerberg, nie głupi, prawdopodobnie to rozgryzł, ale teraz jest zamknięty w Trumplandzie, przegrany w prawdziwej grze w Ryzyko.
Wiele osób, z którymi rozmawiałem na potrzeby tego artykułu, to centrowi liberałowie. To zniechęcona grupa, a rozmowa z nimi była niebezpieczna dla mojego serca. W kolejnych wywiadach pytałem ich, co, jeśli w ogóle, mogłoby zmusić branżę do zmierzenia się z jej marnymi długoterminowymi perspektywami. Ich odpowiedzi były niejasne. Wybory uzupełniające? Załamanie gospodarcze? Pewna osobistość z Doliny Krzemowej zasugerowała: „To może być tak proste, jak odkrycie przez dziesięciu republikańskich senatorów, że naprawdę mają kręgosłup moralny”.
Albo 10 prezesów na dużą skalę, dodałbym. Mogą rozprostować kolana i być może ożywić duszę Doliny Krzemowej. Albo przynajmniej przestać ją niszczyć. A skoro już przy tym są, niech przestaną ułatwiać rządowi wprowadzenie państwa inwigilacyjnego opartego na sztucznej inteligencji.
Może to właśnie najbardziej pomyliłem się w kwestii Doliny Krzemowej. Ci Davidowie, o których pisałem, wydawali się nieustraszeni i pełni werwy, kwestionując to, co było możliwe, i wykorzystując potęgę chipów i sieci. Wziąłem to za przejaw charakteru. Mogą wierzyć, jak powiedział mi Moritz, że podporządkowanie się haraczu Trumpa chroni ich akcjonariuszy. Ale giganci technologiczni z pewnością są w stanie stanąć w obronie długoterminowej rentowności swojej branży. I demokracji. Jak dotąd robią coś przeciwnego. „Uważam, że zawarli złą umowę” – mówi Tim Wu. „Każdy, kto myślał, że może dogadać się z Trumpem, kończy na spaleniu, jeśli nie w więzieniu”.
Prawdopodobnie nie będzie rozliczenia. Liderzy branży technologicznej, jak wszyscy bogaci ludzie, zawsze mają alternatywy dla życia w podupadającym kraju. Reid Hoffman ma swoje, jak to ujął, „plany awaryjne”. Inne źródło tej historii zdradziło, że otrzymuje obywatelstwo portugalskie. Piękny kraj. Ale trudno mi sobie wyobrazić siebie jako młodego reportera, wędrującego ulicami Lizbony i odnajdującego ekscytację i obietnicę, które odkryłem w Kalifornii. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie młodego reportera odnajdującego tego ducha w branży w jej obecnym stanie. To, jak teraz czuję się w Dolinie Krzemowej, to jak Sam Altman opisał siebie politycznie: bezdomny.
Daj nam znać, co sądzisz o tym artykule. Wyślij list do redakcji na adres [email protected] .
wired