Freakier Friday: Od popu z czasów recesji po filmy z czasów recesji – wracamy

Zapomnij o Jet2holidays , Labubu czy The Rizzler. Nowym internetowym szaleństwem jest recesja.
A konkretnie wskaźniki recesji. Oczywiście, są też te logiczne: prognozowany wpływ ceł Trumpa na gospodarkę, raporty o zatrudnieniu czy poziom produkcji.
Ale bardziej mroczna i przyjemna jest ezoteryka: wskaźniki „zmiany klimatu”, które – dla tych, którzy lubią wisielczy humor w mediach społecznościowych – zdają się zapowiadać powrót do końca lat 2000. i początku 2010. Ogólne obserwacje mogą obejmować wszystko, od zamknięcia Dunkin' Donuts w centrum Bostonu, przez „sztukę asamblażu śmieciowego”, po, jak się wydaje, praktycznie wszystko .
Ale najbardziej popularna jest popkultura – zwłaszcza jasny, agresywnie optymistyczny „pop recesji”, który rzekomo rozkwitł w latach 2005-2015 jako sposób na ucieczkę od koszmaru i chaosu rozpadającego się społeczeństwa. A jeśli wierzyć „USA Today” , „Time Magazine” czy CBC , pop recesji powrócił, kochanie. Boimy się przyszłości i tylko kojący głos Ke$hy może nas ukoić.
Można by rzec, że wraz z nim wkracza „Zakręcony piątek” – mimo że reboot rebootu nie narodził się bezpośrednio w latach recesji. Komedia z Lindsay Lohan i Jamie Lee Curtis, w której rodzice zamieniają się ciałami z dziećmi, jest sequelem filmu „Zakręcony piątek” z 2003 roku, będącego remakiem filmu z Jodie Foster z 1976 roku, inspirowanego powieścią Mary Rodgers z 1972 roku.
Ale wpisuje się w trend filmowy towarzyszący recesji w ogóle — trend, który zaowocował aktorską wersją Jak wytresować smoka , nową wersją Nagiej broni i wartym miliardy dolarów gigantem, jakim jest Lilo i Stich .
To właśnie ta atrakcyjność sprawiła, że szczera życzliwość Supermana i jego kreskówkowe czerwone spodenki odniosły sukces kasowy i przywróciły do życia Happy Gilmore 2 , a nawet Clue ; jasny, być może nieco niedopracowany przysmak nostalgii, który nie istnieje po to, by zbyt głęboko się nad nim zastanawiać, ale by dać nam to, czego oczekujemy, z minimalnym zaskoczeniem - i jeszcze mniejszą ilością wglądu.
I to prawda, „Freakier Friday” nie wyważa otwartych drzwi. Oryginalny pomysł jest nieco bardziej skomplikowany: podczas gdy film z 2003 roku opowiadał o nastoletniej rockowej Annie Coleman (Lohan) i jej spiętej matce, psychiatrze Tess (Curtis), które zamieniają się ciałami w jeden szalony piątek, sequel oferuje dwa razy więcej zabawy.

Dwadzieścia lat później Anna jest menedżerką muzyczną i samotną matką, bardziej przejętą karierą i sztuką swojej gwiazdy muzyki Elli (kanadyjski aktor Maitreyi Ramakrishnan) niż własnymi, niespełnionymi marzeniami o byciu gwiazdą rocka. Tymczasem Tess jest autorką, która udziela delikatnych – i zazwyczaj niechcianych – rad dotyczących współrodzicielstwa dla córki Anny, Harper (Julia Butters), zafascynowanej surfingiem.
Na dodatek Annie towarzyszy niespodziewany romans z innym samotnym rodzicem Erikiem (kanadyjski aktor filipińskiego pochodzenia Manny Jacinto), którego nieco zarozumiała, zapatrzona w urodę córka Lily (Sophia Hammons) nie pragnie niczego bardziej, niż tego, by jej rodzina nie mieszała się w towarzystwo koleżanki z klasy Harper.
Harper uważa, że to uczucie jest odwzajemnione – uczucie, które wymyka się spod kontroli na wieczorze panieńskim przed ślubem Anny i Erica. I niestety dla wszystkich zaangażowanych, to właśnie na tym przyjęciu najpierw Anna i Tess, a potem Lily i Harper wpadają na „wielowymiarowego” coacha życiowego, sprzedawcę noży i wróżbitę.
A dzięki (niewytłumaczalnym) mocom, którymi dysponuje, zamiana ról następuje raz jeszcze: Anna zamienia się z Harper, Lily zamienia się miejscami z Tess, a każda zaangażowana osoba ma okazję dowiedzieć się czegoś więcej o chodzeniu w cudzych butach.
To przepis na tak oczywisty efekt końcowy, że można by rzec, że pochodzi z pieca Easy-Bake. Są momenty nieco niezdarne i przesłodzone. Są obowiązkowe łzy wzruszenia. Jest nawet nawiązanie do „3 października” z „Wrednych dziewczyn ”.
A po drodze otrzymujemy satysfakcjonujący, imponujący powrót Lohan do komediowego aktorstwa – choć ta klaunowska gwiazda to oczywiście ponownie Curtis (pomimo faktu, że 90% jej żartów jest nieco niesmacznie ageistowskich). Jednocześnie umiejętności niezbędne wszystkim zaangażowanym w tę rolę, by choć w połowie przekonująco zagrać swoją partnerkę, nie są niczym godnym pożałowania.

Od ostatecznego morału po jakoś zawsze zbyt jaskrawe oświetlenie, „Freakier Friday” wygląda, jakby zaczerpnął coś więcej niż tylko stronę z książki Disney Channel Original Movies. Jest tak satysfakcjonujący w swej prostocie i skromnie odstawiony, że brakuje mu tylko „disneyowskich kolan”.
Ale to niekoniecznie jest zła rzecz. Jest powód, dla którego te filmy odniosły tak wielki sukces – ten sam, dla którego popkultura recesji stała się rodzajem zaworu bezpieczeństwa dla społeczeństwa nieustannie bombardowanego wiadomościami o umierającej planecie czy nadchodzących wojnach domowych czy światowych.
Wyjaśniając popularność Supermana – prostej i przewidywalnej postaci – filozof Umberto Eco opisał atrakcyjność podobnych postaci i historii jako wynikającą z „głodu powtarzalności”. Pisał, że kiedy świat jest nudny, przewidywalny i łatwy do zrozumienia, poszukujemy niespodzianek i głębi. Ale kiedy świat jest przerażający, zagmatwany i niepoznawalny, pragniemy czegoś innego.

„W tej panoramie narracja o charakterze zbędnym jawi się jako pobłażliwe zaproszenie do odpoczynku, jedynej okazji prawdziwego relaksu oferowanej konsumentowi” – napisał w swoim eseju Mit Supermana .
Dzieje się tak, ponieważ „zbędna” sztuka – muzyka czy filmy, w których z góry wiemy, co się wydarzy, i jesteśmy niezmiernie usatysfakcjonowani, gdy nasze oczekiwania zostają spełnione bez żadnych przeszkód – staje się nieodparta, gdy się boimy. Kiedy Sherlock mówi „Elementary”, kiedy w tym reality show okropni ludzie krzyczą na siebie, albo kiedy bohaterowie „Freakier Friday” całują się i godzą, w naszym mózgu pojawia się dopamina.
I, jak napisał Eco, nie ma powodu, by czuć się z tego powodu winnym. „Czyż nie jest również naturalne, że osoba kulturalna… w chwilach relaksu i ucieczki (zdrowych i niezbędnych) skłania się ku triumfalnemu, infantylnemu lenistwu i zwraca się ku produktom konsumpcyjnym w poszukiwaniu ukojenia w orgii redundancji?”
Nie byłby to zły opis Freakier Friday : triumfalny, kojący rodzaj lenistwa wykonany z miłością.
Oczywiście, problem pojawia się, gdy jest to jedyny rodzaj sztuki, jaki konsumujemy. Albo gdy studia celowo pozbawiają swoje filmy wszystkich interesujących elementów, by przyciągnąć najniższy wspólny mianownik, jak w kontrowersyjnym, zaktualizowanym zakończeniu „Lilo i Stich” czy doniesieniach o usunięciu przez Pixara wątków 2SLGBTQ+ z pierwotnie niezwykle osobistego filmu Adriana Moliny „Elio” .
Ale od czasu do czasu odrobina popowej ucieczki od recesji nigdy nie zaszkodzi. I pytam, milenialsi, kto mógłby to zrobić lepiej niż Lindsay Lohan?

cbc.ca