A co by było, gdyby „Biały Lotos” kręcił nowy sezon na drugim południu Francji, tym z plamami?

To właśnie w Saint-Jean-Cap-Ferrat, tym półwyspie wciśniętym między Niceę a Monako, dyskretnym raju dla ultrabogatych pragnących zafundować sobie kawałek Morza Śródziemnego, serial „Biały Lotos” rozstawi kamery podczas kręcenia czwartego sezonu. Po Hawajach, Sycylii i Tajlandii, francuskie wybrzeże Morza Śródziemnego znajdzie się pod lupą Mike’a White’a, Simenona wyższych sfer w trakcie szaleństwa. Można się było tego spodziewać, ponieważ serial HBO Max podąża śladami luksusowej grupy hotelowej Four Seasons, która we Francji zatrzymuje się tylko w stolicy, Megève i Saint-Jean-Cap-Ferrat. Osobiście wolelibyśmy, aby showrunner po raz pierwszy skonfrontował swoich widzów z górami, ich zboczami, ich zimnem i przepaściami, niż aby czekała ich kolejna kąpiel między jachtami a basenami bez krawędzi.
Jednak sama obecność plaży naturystycznej po jednej stronie półwyspu i tak zwanej „Małej Afryki” po drugiej otwiera otchłań możliwości fabularnych. Przypomnijmy tym, którzy jeszcze nie wiedzą, że idea serialu polega na konfrontacji z grupą…

Artykuł zarezerwowany dla subskrybentów.
Zaloguj sięOferta letnia: 1 €/miesiąc przez 6 miesięcy
Le Nouvel Observateur