„Poczułam pilną potrzebę przemówienia do kobiet mojego pokolenia”: spektakl Astrid Veillon, który obejrzę w Mandelieu-la-Napoule i Carqueiranne

Są sztuki, które wywołują śmiech. Inne wzruszają. A skoro już o tym mowa , nowe dzieło Astrid Veillon, które będzie można zobaczyć w Mandelieu-la-Napoule we wtorek wieczorem i w Carqueiranne 21 sierpnia, robi jedno i drugie jednocześnie. Na scenie Astrid Veillon i cztery inne aktorki: Léa François, Christine Lemler, Valérie Baurens i Célia Mocydlarz, z zaraźliwą energią eksplorują wielowymiarowość kobiecości, a wszystko to w inscenizacji, która zaprasza widza do tego salonu, do serca sekretów.
Daleko od bulwarowego spektaklu, „Et si on en parlé” to zanurzenie się w przyjęciu urodzinowym innym niż wszystkie – urodzinach Loulou, która obchodzi swoje pięćdziesiąte urodziny. Wokół pogrążonej w kryzysie powieściopisarki, trójka przyjaciół oraz córka Loulou spotykają się, by podsumować swoje życie. Sztuka, będąca w połowie drogi między komedią a wyznaniem, jest zaproszeniem do salonu, gdzie śmiejemy się, wzruszamy, a czasem płaczemy. Bez popisywania się, Astrid Veillon udowadnia, że prawda i szczerość to najpiękniejsza broń komunii i komunikacji.
Co sprawiło, że po dwudziestu latach od premiery „The Bathroom” postanowił Pan napisać nową sztukę?
Po sukcesie „The Bathroom” wiele osób prosiło mnie o napisanie kontynuacji, ale wtedy nie miałam nic do powiedzenia. Pisanie tylko dla samego pisania nie wydawało mi się sensowne. Dopiero pięćdziesiąte urodziny mnie zainspirowały. Poczułam pilną potrzebę rozmowy z kobietami mojego pokolenia, o kobietach w całej ich istocie, ponad wiekiem, w świecie, w którym debata staje się coraz rzadsza. Miałam wrażenie, że musimy wykorzystać ten moment, że nie mamy już wyboru, że te słowa muszą ujść na wierzch, żebyśmy czuły się mniej samotne.
Twoim zdaniem emancypacja kobiet niekoniecznie idzie w parze z większym szczęściem. Dlaczego?
Zyskałyśmy więcej wolności i praw, ale nie jestem pewna, czy jesteśmy szczęśliwsze niż nasze babcie. Dziś kobiety łączą niezależność z ogromnym obciążeniem psychicznym. Niektóre wciąż nie mogą sobie pozwolić na odejście od toksycznego partnera; to nie takie proste. Wymaga się od nas, żebyśmy były wszystkim naraz, a po pewnym czasie to odbija się na nas negatywnie. Wolność, owszem, ale jakim kosztem?
W swojej sztuce porusza Pani tematy seksualności, menopauzy i pożądania – tematy, które wciąż są rzadkością w teatrze. Skąd ta swoboda tonu?
Nawet nie zastanawiałam się, co ludzie pomyślą, to było dla mnie oczywiste. Mówienie o kobietach bez poruszania tych tematów byłoby niezrozumieniem. Mówienie, że czasami udajemy, że nie zawsze nam się to udaje, że niektórzy nie lubią seksu… w pewien sposób uwalnia to mowę i otwiera dialog, nawet w parach. Wiele kobiet czuje się samotnych i myśli, że ma problemy, ale to nieprawda. Niczego nie wymyśliłam, karmiłam się tym, co działo się wokół mnie.
A jak reagują na tę sztukę mężczyźni?
Uwielbiają to! Pozwala im to otworzyć oczy, a także wejść w rodzaj kobiecej intymności, ponieważ rzadko są zapraszane na tego typu spotkania. Najbardziej nieokrzesani powiedzą, że znoszą to na klatę, a bardziej wyrafinowani, że to przyjemne. Widziałam widzów ze łzami w oczach, którzy mówili mi: „Ale tak trudno być kobietą”.
Czy masz jakieś rytuały, które pomagają ci przezwyciężyć tremę przed wyjściem na scenę?
Mamy mały, zbiorowy okrzyk bojowy ze wszystkimi aktorkami i kierownikami sceny, a potem mówimy wielkie „kurwa!”. Wychodzę na scenę, jakbym miała spędzić wieczór z przyjaciółmi. Nawet nie myślę o publiczności, jestem Loulou, nie Astrid. Jesteśmy tam, żeby dawać przyjemność, a nie ratować życie. Jeśli sami nie czerpiemy przyjemności, nie możemy jej przekazać.
We wtorek wieczorem o 21:00 w Teatrze Robinson w Mandelieu-la-Napoule. Bilety w cenie od 25 do 33 euro.
21 sierpnia w Audytorium Clair-Val w Carqueiranne. Bilety w cenach od 25 do 30 euro.
Var-Matin