Historia babci, która zaczęła czytać w wieku 80 lat, uciekła od samotności, podróżowała po świecie i stała się sławna, nie rozumiejąc go do końca

Na stole stoją talerze i miski wypełnione klopsikami, oliwkami i serem. „Jedzcie! Jedzcie!” – nakazuje nam starsza pani siedząca na ławce. „Czemu już nie jedzą?” – pyta wnuka, który opiera się o framugę drzwi. „Jemy, jemy!” – mówimy szybko, biorąc klopsika i oliwki.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Jej wnuk przeprasza, że nie odpowiedział na moją wiadomość. Nie widział jej. Cóż, jest Wielkanoc. Ale, szczerze mówiąc, napisałby, że wywiad z babcią nie jest możliwy. Skoro już tu jesteśmy – czemu nie?
Siedzę więc z moim fotografem w tym małym domku z białym, drewnianym gontem, w dolinie na północy Rumunii, kilka metrów od brzegów Viseu, która tutaj jest jeszcze rzeką, zanim wpłynie do Cisy i zniknie w Dunaju, naprzeciwko mojej babci, i trudno mi uwierzyć, że ona naprawdę istnieje.
Jest jak jej filmiki na TikToku, które przyciągnęły setki tysięcy widzów. Starsza kobieta obserwuje otoczenie przez wąskie szparki oczu, sceptyczna, ale i ciekawa, i uwielbia głośno mówić.
„Nie wiem, o co mnie zapytasz. Jeśli nie znam odpowiedzi, nie odpowiem, a jeśli powiem coś, czego nie powinnam była powiedzieć – no cóż, w porządku, to już powiedziałam” – zaczyna babcia, a potem czeka, aż jej wnuk albo mój fotograf mi to przetłumaczy. Zazwyczaj jednak po prostu mówi. Chłonę to, co mówi. Czasami rozumiem zdanie, kilka słów i muszę się śmiać, bo ona się śmieje, głośno i z głębi duszy.
Znam ten śmiech. Kiedy w filmiku na TikToku opowiada o powieści science fiction „Diuna” i robakach piaskowych na pustynnej planecie, również śmieje się z brzucha i mówi: „Trzykilometrowe robaki! Jak autobusy!”.
Dzięki tym filmom zyskała sławę w całym kraju. Najwięksi rumuńscy wydawcy wysyłają jej paczki z książkami z Bukaresztu. Fani piszą pocztówki. Setki osób komentuje jej konta na TikToku i YouTube.
Filmy sprawiają, że czujesz się szczęśliwy. Bo wydają się nieedytowane, szczere i prawdziwe. Nieskryptowany sukces w erze postprawdy – czy to jeszcze istnieje?
I dlatego, że wydaje się być szczęśliwa, robiąc to. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam jej filmy, od razu poczułam, że znalazłam skarb.
Teraz, gdy siedzę naprzeciwko mojej babci, mam wrażenie, że pochłonęła mnie książka z bajkami.
Zły TikTokNa dalekim wschodzie Europy, gdzie kontynent styka się z Morzem Czarnym, zimą 2024 roku wydarzyło się coś, co brzmi jak opowieść z mrocznej baśni naszych czasów: pewien mężczyzna, o którym nikt wcześniej nie słyszał, oczarował cały naród krótkimi wiadomościami, które nagle pojawiły się na telefonach komórkowych wszystkich obywateli – niczym klątwa rzucona na kraj.
Nazywał się Calin Georgescu i wraz z żoną udostępniał na TikToku filmy o zdradzie i spiskach, twierdząc, że jego kraj, Rumunia, jest kontrolowany przez tajne służby i że tylko on może go uratować. Jego filmy docierały do milionów, nawet do osób, które nawet nie obserwowały jego konta na TikToku i chciały oglądać tylko filmiki z makijażem i tańcem, bez reklam politycznych. Algorytm TikToka rozpowszechnił je masowo.
Wtedy wydarzyło się coś niesamowitego: ludzie głosowali na Calina Georgescu w wyborach prezydenckich, mimo że znali go tylko z ekranu.
W kraju wybuchły zamieszki. Sąd orzekł, że Georgescu oszukiwał i korzystał z pomocy obcych mocarstw. Wybory zostały unieważnione. Ludzie byli wściekli, zdezorientowani i przestraszeni. TikTok oczarował cały naród.
Przeczytałem o magii Georgescu w internecie. Ta historia skłoniła mnie do refleksji. Wróciłem myślami do internetu, w którym dorastałem. Miejsca, w którym ludzie spotykali podobnie myślących ludzi, dzielili się wiedzą i pomagali sobie nawzajem. Wydaje się, że to było lata świetlne temu; może to zawsze była iluzja. Tej wiosny jadę do Rumunii.
W baśni role są jasno określone: czarodziej, czarownica, bohater lub bohaterka. W Bukareszcie spotykam mędrca, który wie więcej o ciemnej stronie świata niż my, zwykli ludzie.
Ionita Sorin jest szefową organizacji badającej, jak wiadomości rozprzestrzeniają się na TikToku i innych portalach społecznościowych, a także kto odnosi tam sukcesy i dlaczego. Uważnie analizuje również sztuczki Georgescu i twierdzi, że Rumuni byli idealnymi ofiarami. „Urodziliśmy się dla tej aplikacji. Dla nas słowo mówione zawsze było ważniejsze niż pisane. Krótkie filmiki są jak plotki, które możemy sobie nawzajem opowiadać”.
Mędrzec wie więcej, ale to go wcale nie uszczęśliwia. Sorinowi jego wiedza wydaje się banalna, niemal bezużyteczna. W pewnym momencie wzdycha i wyjaśnia mi, że nie ma w Europie kraju, w którym więcej osób oglądałoby te filmy. Ponad osiem milionów osób w Rumunii korzysta z TikToka, co stanowi prawie połowę wszystkich Rumunów. „Rumunia ma najwyższy odsetek użytkowników TikToka w Europie – prawie połowę populacji”. Wygląda na smutnego. Jakby stracił wiarę w ludzkość.
Kiedy odchodzę, mimochodem wspomina, że starsi Rumuni ze wsi też są aktywni na TikToku. Używają go, żeby utrzymywać kontakt z dziećmi i wnukami za granicą. To mnie zaskakuje. Aplikacja, która ogłupiła młodzież i zatruła naród, ma poprawiać życie osób starszych?
Myślę o mojej babci, która nigdy nie nauczyła się korzystać z iPhone'a, i zastanawiam się, czy dobrym pomysłem byłoby dla niej założenie konta na TikToku. Potem wyszukuję w Google coś o starszych osobach na TikToku w Rumunii.
Znalazłem kilku starszych influencerów na TikToku. Na przykład, jest tam starszy pan, który tańczy do kamery z laską i zyskał wielu fanów, którzy teraz subskrybują jego filmy. Brzmi to dość zabawnie i niewinnie. Potem widzę, że mogę kupić kubki i koszulki z nadrukowaną twarzą staruszka. Jego rodzina przemieniła dziadka w tańczącego niedźwiedzia za pomocą TikToka.
W pewnym momencie natrafiam na profil babci, która recenzuje książki na TikToku i stała się sławna w całym kraju. Historia brzmi tak pięknie, że aż trudno w nią uwierzyć. Chodzi o 84-letnią Ileanę Ivascu, która mieszka sama w małym domu na dalekiej północy kraju, w małej dolinie na skraju wioski. Była samotna, dopóki nie zaczęła czytać. Jej wnuk sfilmował ją, jak opowiada o książkach i opublikował te filmy na TikToku. Babcia Ivascu stała się sławna. Dziesiątki tysięcy osób ją śledziło, setki tysięcy oglądało jej filmy. I tak po prostu przestała być sama.
Jestem podejrzliwy. W czasach, gdy internet potrafi zamienić nawet dziadka w klauna tańczącego za pieniądze, czy samotna staruszka mogła uzależnić się od czytania i dzięki aplikacji, która wpędziła cały kraj w zbiorową histerię, stać się źródłem inspiracji dla setek tysięcy Rumunów? Tylko dlatego, że lubiła historie? I to wszystko, bez niczyjego zysku?
Muszę znaleźć babcię.
PoszukiwanieNa TikToku i YouTubie szybko klikam filmiki mojej babci. Ma na głowie chustę i białą kamizelkę z falbanką. Za nią widać brązowe szafy i gobelin. Kamera filmuje ją od dołu. Pomarszczona twarz z dużym, bulwiastym nosem i czarnymi oczami, które pochłaniają światło. W dłoniach trzyma książkę „Białe noce” Fiodora Dostojewskiego. Opowiada historię samotnego młodzieńca, „który spędzał noce najlepiej, jak potrafił. Był w Petersburgu, wyszedł na ulicę i szedł, szedł, szedł”. Śmieje się mniej niż na przykład w filmie, w którym omawia powieść science fiction „Diuna” i opowiada o księciu, który musi uciekać, o jego kochance i o przyprawach, które można zbierać na pustyni na odległej planecie. Choć ta historia wydaje jej się niewiarygodna, cieszy ją, że ktoś wyobraził sobie tak dziwny świat.
Oglądam ją, ten filmik mnie uspokaja, jest prosty i piękny.
Przeglądam komentarze pod filmami na YouTube. Widz Darius pisze pod filmem „Diuna”: „Och, «Diuna», jedna z moich ulubionych książek. Babcia będzie żyła wiele razy z takimi książkami. Życzę jej dużo zdrowia!”
SweetSeptember17 komentuje Dostojewskiego: „Właśnie cię odkryłam, ale będę czytać wszystkie twoje recenzje książek. Jesteś wspaniały! Inspirujesz mnie do czytania”.
A widz Rick_and_Mortimer pisze pod tym samym filmem: „Wow, jak bardzo kocham tę książkę i jak złamała mi serce”.
Filmy wyglądają tak, jakby nie były ani inscenizowane, ani montowane, ale to też może być oszustwo. Piszę na konto i czekam kilka godzin bez większej nadziei. W artykule napisano, że babcia mieszkała we wsi w regionie Maramuresz, ale dziennikarz nie podał nazwy wsi.
I tak, w Niedzielę Wielkanocną, jadę z moim fotografem przez Maramuresz, na dalekiej północy Rumunii, przy granicy z Ukrainą. Słabo zaludniony, pagórkowaty krajobraz, który przypomina, jak musiała wyglądać Szwajcaria, zanim została zagospodarowana przez linie wysokiego napięcia, autostrady i obwodnice. Ale to, że region jest słabo zaludniony, nie oznacza, że łatwo będzie znaleźć wioskę babci. Maramuresz jest pusty, ale duży.
Na Facebooku i Instagramie piszę do kogoś o tym samym imieniu, co wnuk wspomniany w artykule o babci. Odpisuje, że cieszy się z mojego zapytania, że literatura jest ważna, że sam studiuje i pracuje w teatrze w pobliskim mieście i że z przyjemnością porozmawia ze mną o literaturze. Tyle że nie jest wnukiem babci, której szukam.
Nie miałam absolutnie żadnego interesu w rozmowie o literaturze z przypadkowym Rumunem – musiała to być moja babcia! Pisałam do innych osób, ale bezskutecznie.
Przemierzając wzgórza, znajduję konto na Facebooku z imieniem mojej babci. Przedstawia starszą kobietę w chuście na głowie. Nie jestem pewna, czy to naprawdę moja babcia-książę. Ostatni wpis pochodzi sprzed kilku lat, zdjęcie spodobało się kilku użytkownikom. Otwieram profile na Facebooku osób, które ucieszyły się z tego zdjęcia. Kilka z nich pochodzi z tego samego miejsca: wioski w regionie Maramuresz.
Moisei to długi szereg domów wciśniętych między wzgórza, przy głównej drodze. Jest tu niewielki ruch, na ulicach jest niewielu ludzi, a nawet miejsca parkingowe przed sklepami są puste.
Cztery osoby stoją na skrzyżowaniu. Wyciągam telefon ze zdjęciem z Facebooka i pytam, czy znają tę kobietę. Trzy z nich kręcą głowami. „Nie, ale to nazwisko. Wszyscy Ivascuowie kiedyś tam mieszkali” – mówi mężczyzna, wskazując na koniec wioski.
Przechodzimy przez mały mostek, mijamy drewniane płoty i niskie domy. W pewnym momencie nie wiemy, co dalej robić. Stoją tu dziesiątki domów, rozrzuconych po rozległym zboczu. Ścieżka się rozwidla. W obu kierunkach jest niezliczona ilość miejsc, w których mogła przebywać staruszka.
Przed furtką ogrodową znów wyciągam telefon i pokazuję zdjęcie. „Ach, tak, znam ją!” – mówi właściciel domu. Jego żona patrzy na niego ze zdziwieniem: Co? Naprawdę? „Tak, widziałam jej filmik na TikToku”.
Zaczynam się denerwować. Już tak blisko, czy to naprawdę możliwe?
„Musisz iść drogą w górę zbocza, aż dojdziesz do domu, który ma trzy piętra, ale nie ma dachu. Wtedy zostawiasz samochód i idziesz dalej pieszo. Skręcasz w lewo w dół zbocza, przez gaj drzew, aż dotrzesz do małego domu.”
Podążamy drogą, szukając domu bez dachu. Wszędzie widzimy tylko nowoczesne domy z okiennicami, świadczącymi o nieobecności właścicieli. Żadnych ludzi, tylko dachy. Nagle, przed nami pojawia się zrujnowany budynek. Trzypiętrowy. Bez dachu. Parkujemy samochód. Po lewej stronie jest nasyp, wysokie drzewa i ścieżka między nimi, którą podążamy, aż daleko w dole, wśród krzaków, dostrzegamy mały dom. Drzwi są otwarte, a cień przesuwa się powoli z lewej na prawą, a potem, po chwili, z prawej na lewą. Stoimy w jej kuchni.
Babcia IINigdy wcześniej nie czytała. Nie mieli w domu żadnych książek, ale ilekroć znalazła gazetę, w piekarniku, pod kuchenką, albo sprzątając ze stołu i natknęła się na kartkę papieru, zaczynała czytać. Czytała wszystko, co wpadła jej w ręce. Ale nigdy książki.
W jej domu też nie było żadnych książek. Tylko Biblia. Przyniósł jej ją Świadek Jehowy. Podszedł do niej na polu i zapytał, czy zna Biblię. Odpowiedziała, że nie. Następnego dnia wrócił z książką pod pachą.
Ona i jej mąż zbudowali dom własnymi rękami. Byli rolnikami, mieli krowy i hodowali indyki. „Czasami pracowałam i zapominałam jeść. Chcesz soku? Może piwa?”
Nie, babciu, kontynuuj.
Mówi o dziecku, a potem wskazuje na wnuka. „Nikt tu nie przychodzi, nikt mnie nie odwiedza. Już nie. Dziecko ma swoje życie”. Nie żałuje, tak po prostu jest. Tak powinno być.
I wreszcie jest: dziecko, stojące w drzwiach, przyszło z wizytą na Wielkanoc. I przychodzi regularnie; w końcu ktoś wrzuca filmiki do internetu; to nie babcia. Ale czym są te wizyty co dwa tygodnie, kiedy mieszka się samemu w małym domku na końcu wioski, ukrytym wśród drzew? Dni ciągną się w nieskończoność, czas staje się nieskończony.
Pięć lub sześć lat temu czas stał się zbyt napięty. Jej mąż zmarł dawno temu, podobnie jak jej jedyny syn, ojciec wnuka, dwanaście lat temu. W pewnym momencie wnuk przyniósł jej kilka książek i po prostu zaczęła czytać. „Aby zabić czas, potem stało się to czymś więcej. Drogą przez ciszę, terapią, modlitwą”.
Mówi, że przeczytała 360 książek. W ciągu pięciu lat. Obliczam: ponad 60 rocznie, ponad jedną książkę tygodniowo. To dużo, dużo. W zeszłym roku udało mi się przeczytać dwie książki miesięcznie. Moja przyjaciółka uważa, że dużo czytam, ale ja zawsze mówię: nie, wcale nie. Jak często bezmyślnie przeglądam Instagrama na telefonie, oglądam filmy takie jak ten mojej babci, która naprawdę czyta? Tyle czasu, kiedy nie czytam. Albo jak mawia moja babcia: „Czytam w kuchni, czytam na podwórku, czytam w ogrodzie, czytam, gdy cisza staje się nie do zniesienia. Kiedy książka mnie pochłonie, przestaję jeść, przestaję spać. Czytam”.
A co jeśli ci się ta książka nie spodoba, babciu?
„I tak ją kończę. Nie ma książki, której bym nie skończył. To po prostu ja. A potem biorę długopis i piszę datę na pierwszej stronie. I odkładam ją na półkę”.
Obok kuchni jest pokój, a obok kolejny pokój, a tam na ścianie wisi mała półka, tak wysoka jak u babci, na której znajduje się 360 książek, każda z datą. Żadna z nich nie pozostała nieprzeczytana; wszystkie leżą na osobnej półce w innym pokoju.
Znajdziesz tu „Diunę”, „Harry'ego Pottera”, a nawet mangę, „Przeczytałem to od tyłu!”, Kafkę i Hessego oraz kryminały. Oraz białoruską dziennikarkę i laureatkę Nagrody Nobla Swietłanę Aleksijewicz, która w swoich książkach przeprowadziła wywiady z wieloma starszymi kobietami i mężczyznami, tak jak ja teraz przeprowadzam wywiad z moją babcią. Książka przykuła moją uwagę, ponieważ była pierwszą książką, o której moja babcia mówiła w swoich filmach. Niezwykły wybór, pomyślałem wtedy, również dlatego, że opowiada o Holokauście.
„Książka o Holokauście…” Wydaje się być zamyślona. „Poruszyła mnie głęboko. Zawsze czułam więź z Żydami. Tak bardzo cierpieli. Zbyt mocno. Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Nadal nie rozumiem. Ta książka pomogła mi to zrozumieć trochę lepiej. Biblia pomogła mi jeszcze bardziej, wyjaśniając, gdzie zaczęło się cierpienie – w Egipcie. Sama Biblia mówi, że będą cierpieć ponownie. Że ból nigdy ich nie opuści. Być może nadal cierpią, może nawet tutaj”.
Ona milczy. Nie pytam. Nie potrzebuje mnie. Ani jako pytającego, ani może nawet jako słuchacza.
Miałam trzy lata, kiedy ich zabrali – Żydów. Było nas tu wielu. Dobrzy ludzie. Mieszkali w centrum wioski. My mieszkaliśmy tutaj. Byli silni, mądrzy. Prowadzili sklepy i ciężko pracowali. Zbudowali to miejsce na wiele sposobów. Potem przyszli żołnierze. Moja mama pracowała wtedy dla żydowskich rodzin. Ona i dwie jej siostry pracowały dla Żydów. Tak to wtedy było. Kiedy miały osiem lat, zamieszkały z żydowskimi rodzinami; w wieku szesnastu lat wyszły za mąż. Żołnierze zabrali Żydów, gdy jeszcze siedzieli przy stole. Jedzenie było jeszcze ciepłe. Pamiętam ból mojej mamy, kiedy nam o tym opowiedziała. Usłyszała, że żołnierze zabrali Żydów do Viseu. W wagonach kolejowych. Pobiegła do domu, wzięła to, co znalazła w kuchni – cebulę, mąkę – i pobiegła do Viseu i przyniosła im to, co miała. Potem zachorowała. Widziała zbyt wiele. Po wojnie kilku wróciło. Troje mieszkało z nami. Pierwsze święta Bożego Narodzenia po wojnie spędzili z… nas. Moja matka wiedziała, co jedli, co lubili. Tylko jeden na stu wrócił.
„Czemu już nie jedzą?” – pyta ponownie wnuka. Wzrusza ramionami. Więc z zapałem biorę oliwkę.
Wszystkie te książki na małej półce, w jednej głowie, w ciągu zaledwie kilku lat, tyle historii skondensowanych – skąd, dlaczego? On, stojący tam w drzwiach, wnuk, uśmiecha się. Przyniósł jej książki. Zawsze nowe. Bez żadnego planu. Ona i tak je wszystkie czyta, bez względu na to, co on przynosi. Dawniej starsi ludzie wysyłali swoje dzieci w świat. Teraz wnuk wysłał w świat swoją babcię. „Nigdy nie podróżowałam” – mówi babcia. „Kiedyś do Bukaresztu, ale tylko na dworzec. Dziś podróżuję z książkami do miejsc, w których nigdy nie byłam. Kto wie, gdzie skończę. I co mi zrobią”.
Brzmi to tak, jakby się gubiła w książkach. Ale nie to miała na myśli. Wręcz przeciwnie.
„Kiedy czytasz książkę, prawdziwą książkę, odnajdujesz w niej siebie. Może tylko w jednym czy dwóch zdaniach, ale odnajdujesz tam cząstkę siebie i zatrzymujesz się, by powiedzieć sobie: To ja, dokładnie to mi się przydarzyło. To niemożliwe, żeby czytać i nie odnaleźć siebie”.
Jestem zachwycony tą baśniową postacią. Wnuk uśmiecha się przepraszająco. Chyba rozumiem moment, w którym postanowił ją sfilmować. Oczywiście, że musiał ją sfilmować. Musiała mu opowiedzieć o książkach, a on pomyślał: To niesamowite, co książki robią z tą staruszką. Jak ją przemieniają.
Zobaczyła, jak ją filmuje. Pomyślała, że to tylko dla niego. „Coś na później, żeby mnie zapamiętać. Spójrz, to była moja babcia. Nie wiedziałam, że podzieli się mną ze światem”.
Twierdzi, że nie mówiłaby dalej, gdyby wiedziała. „Cokolwiek pomyślą młodzi, może będą się ze mnie śmiać, może nie będą wiedzieć, co myśleć. Ale mówię im, wszystkim tym, którzy nie czytają: Wrzućcie komórkę do studni! Zostawcie ją diabłu. I sięgnijcie po książkę. Przygotuje was do życia, na próby, na rozczarowania, na radość. Wszystko jest w książkach – a nie w ekranie, który trzymacie w dłoniach, jakby był waszym jedynym bogiem”.
Śmieję się, oczywiście, że się śmieję, kto w ogóle tak mówi? Mój fotograf, który tłumaczy, też się śmieje.
„Śmiejesz się, pewnie myślisz, że kłamię. Ale to prawda!” Babcia mówi teraz bardzo głośno. „Chcę przeczytać jeszcze tyle książek. Czytam wiele naraz. Nie dlatego, że nie mogę się zdecydować. Mam na nie ochotę. Żałuję tylko tego: że zaczęłam czytać tak późno. W moim wieku wszystko jest tylko „do jutra”. Zakładka w mojej książce, może zostanie tam na zawsze. Może pewnego dnia ktoś mnie znajdzie, książkę pod pachą, zakładkę, którą włożyłam dzień wcześniej, i będzie wiedział: nigdy nie opuściłam tej strony”.
Po prawie dwóch godzinach odchodzimy od babci i wnuczka. Pokazuje nam paczki z książkami od wydawców z Bukaresztu. I kartki od czytelników z gratulacjami. „Czytaj dalej, Babciu” – życzą jej fani, których nawet nie wie, ilu ich jest.
babuniaPrzechodzę przez gaj, mijając grób w trawie. Czy to był grób mojego syna? Drzewa kwitną na biało. Jestem szczęśliwy. Moja babcia nie była influencerką, która robiła coś tylko dlatego, że przyciągało to jej uwagę i pieniądze. Czytała i omawiała książki, bo dawało jej to radość, nie wiedząc, kto słucha. Ci, którzy obserwowali moją babcię na TikToku, przeżywali historie tak, jak kiedyś – jako pocieszenie, a nie oszustwo. Jej filmy pokazywały, czym internet był kiedyś i czym może być znowu. Może czasami, przez kilka sekund, nadal nim jest.
Kilka tygodni później siedzę w domu spokojnej starości. Teraz mieszka tam moja babcia. Dawniej dawała nam książki, całe stosy, na każde Boże Narodzenie, na każde urodziny i co drugi dzień. Kiedy byłem mały, przeczytałem więcej, niż kiedykolwiek będę w stanie przeczytać w całym swoim życiu.
Babcia prawie już nie czyta. Jej świat stał się mniejszy. Ma wprawdzie lupę, ale kiedy skończy czytać stronę, nie pamięta już, co było napisane na pierwszych kilku linijkach. Babcia czytała całe życie. Czytała nam, wnukom, i zabierała nas do zamku Kyburg, do krainy mlekiem i miodem płynącej, albo do Kanady, żeby zobaczyć srebrne lisy.
Siedzimy w kawiarni domu spokojnej starości i opowiadam jej o mojej podróży po Rumunii, podczas której zabrałam ją do pałacu Ceausescu i wiosek Maramureszu. O babci? Nie mówię babci. Boję się, że zda sobie sprawę, że czytelnicze przygody babci nie są już dla niej możliwe. Zamiast tego pokazuję jej kolejne zdjęcia Rumunii na telefonie. I wychodzę z nią z kawiarni domu spokojnej starości.
nzz.ch